A Gladys — moja Gladys! — Gladys, władczyni czarownego jeziora, które przezwane teraz zostanie na Centralne, nie chcę bowiem, aby to niegdyś drogie imię, zostało unieśmiertelnione przezemnie. Czyż nie wyczuwałem w niej zawsze jakiejś nuty bezwzględnego egoizmu? Czyżbym nawet wówczas, gdym ulegał jej życzeniom, nie zdawał sobie sprawy, że lichą jest ta miłość, co z lekkiem sercem naraża ukochanego na niebezpieczeństwa, a nawet na śmierć? Czyżbym w chwilach, gdy jej uroda nie przesłaniała trafności mego sądu, nie dostrzegał, że serce jej jest chłodne i samolubne? A jej dążenie do sławy czyż, zamiast wypływać z wzniosłych pobudek, nie było tylko niską chęcią osiągnięcia bez wysiłków i bez poświęceń, tego, co mogło dać jej najwięcej korzyści? A może dziś dopiero, nauczony gorzkiem doświadczeniem, poznałem prawdę?
Bądź co bądź zadała mi cios straszny; niewiele brakowało, abym zwątpił o wszystkiem na świecie. Dziś jednak, gdy to piszę, tydzień ubiegł od naszego spotkania, a wczorajsza rozmowa z lordem Roxtonem natchnęła mnie nieco lepszą myślą.
W kilku słowach opowiem co zaszło: w Southampton nie zastałem ani listu, ani depeszy, to też stanąwszy wreszcie, około dziesiątej wieczór przed willą w Streetham, drżałem z niepokoju. Czy, aby nie umarła? Gdzie było to wszystko, o czem tylekrotnie marzyłem: wyciągnięte ku mnie ramiona
Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/186
Ta strona została skorygowana.
