Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/112

Ta strona została skorygowana.

o ciemnych włosach, młody Irlandczyk wyróżniłby się dodatnio lub ujemnie w każdem środowisku.
Wypowiedziawszy kilka zdań do najbliższego górnika i otrzymawszy tylko krótkie, opryskliwe odpowiedzi, podróżny umilkł zrezygnowany, przypatrując się przez okno okolicy. Nie był to wesoły widz. W zapadającym mroku sterczały rozpalone do czerwoności piece po obu stronach doliny. Wielkie stosy żużli i kupy popiołu wznosiły się na stokach, a ponad nimi piętrzyły się wielkie szyby węglowe. Wzdłuż toru pobudowane były grupami wielkie domy drewniane, których okna zaczynały świecić wśród nocy, a na częstych przystankach roiło się od czarnych ich mieszkańców. Obfitujące w żelazo i węgiel doliny okręgu Vernissy, nie były siedliskiem kultury lub lenistwa. Na każdym kroku widniały ponure ślady ciężkiej walki o byt, czekającej w przyszłości pracy i prostych, silnych robotników, którzy ją mieli wykonać.
Młody podróżny przyglądał się tej ponurej okolicy z twarzą, na której malował się wstręt i zaciekawienie, świadczące, że scena ta była dla niego nowością. Od czasu do czasu wyjmował z kieszeni gruby list, który przeglądał i na którym kreślił jakieś znaki. Raz wydobył z tylnej kieszeni przedmiot, o którego posiadanie niktby nie posądził tak spokojnie wyglądającego człowieka. Był to rewolwer, okrętowy, największego kalibru. Kiedy odwrócił go do światła, błysk miedzianych gilz naboji w bębenku pouczył, że był naładowany. Schował go szybko do kieszeni w tyle, ale nie mógł go już ukryć przed robotnikiem, który siedział na sąsiedniej ławce.
— Hallo, towarzyszu! — rzekł — Jesteś, jak się zdaje, gotowy i zaopatrzony.