Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/127

Ta strona została skorygowana.

Dziewczę ukryło twarz w dłoniach.
— Oh! Gdyby pan był pierwszy! — wyjąkała przez łzy.
Mc. Murdo padł przed nią na kolana.
— Na miłość Boską, niech tak będzie! — zawołał. — Czy chcesz złamać sobie i mnie życie z takiego powodu? Posłuchaj głosu serca, najdroższa! To najlepszy doradca.
Ujął białe rączki Ettie w swoje silne, brunatne dłonie.
— Powiedz, że będziesz moją, a damy sobie radę.
— Nie tutaj?
— Tak jest, tutaj.
— Nie, nie, Jack! — Utulił ją w swoich ramionach. — Tutaj, to niemożliwe. Czy mógłbyś mnie stąd zabrać?
Na twarzy Mc’a Murdo odmalowała się walka, ale już za chwilę twarz ta była, jakby z granitu wykuta.
— Nie, tutaj — rzekł. — Obronię cię przed całym światem, Ettie.
— Dlaczego nie chczesz uciec stąd razem ze mną?
— Nie, Ettie, nie mogę stąd wyjechać.
— Ale dlaczego?
— Spaliłbym się ze wstydu, gdybym się dał stąd wypędzić. Zresztą, czego się mam lękać? Czyż nie jesteśmy wolnymi obywatelami w wolnym kraju? Jeśli ty mnie kochasz, a ja ciebie, kto nas może rozłączyć?
— Nie wiesz, Jack. Jesteś tu od niedawna. Nie znasz Baldwina. Nie znasz Mc’a Ginty i jego węglarzy.