Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/152

Ta strona została przepisana.

Zbrodnicza dusza Mc’a Murdo uległa już, jak się zdaje, złym wpływom towarzystwa, którego członkiem został.
— To mi się podoba — rzekł. — Jedyna racjonalna metoda.
Kilka siedzących koło niego osób słyszało te słowa i przyjęto je oklaskami.
— Co tam takiego? — zawołał czarnogrzywy mistrz z końca stołu.
— To nasz nowy brat, któremu nasze sposoby przypadają do gustu.
Mc. Murdo powstał na chwilę.
— Chciałem powiedzieć, czcigodny mistrzu, że gdyby potrzebowano człowieka uważałbym sobie za zaszczyt ofiarować swoje usługi Loży.
Znowu rozległy się oklaski. Zrozumiano, że na horyzoncie pojawia się nowe słońce. Kilku starszym ten postęp wydawał się nieco za prędki.
— Chciałbym podkreślić — rzekł sekretarz Harvaway, starzec z siwą brodą i twarzą sępa siedzący obok przewodniczącego — że brat Mc Murdo winien czekać, aż Loża uzna za stosowne posłużyć się nim.
— To miałem właśnie na myśli. Należę do was — rzekł Mc. Murdo.
— Przyjdzie czas i na ciebie, bracie — rzekł przewodniczący. — Zaznaczyłem sobie, że zgłosiłeś się sam i jestem przekonany, że czeka cię w tej okolicy ładna praca. Mamy do załatwienia dziś w nocy drobną sprawę, w której możesz wziąć udział, jeśli pragniesz.
— Mogę zaczekać na coś odpowiedniejszego.
— Bądź co bądź, idź dzisiejszej nocy, gdyż to da ci wyobrażenie, jak wielką mamy władzę w tej