Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/163

Ta strona została przepisana.

stał człowiek z nasuniętym na czoło kapeluszem i podniesionym kołnierzem zarzutki. Kiedy odwrócił twarz, Mc Murdo ujrzał, że był to Brat Morris, który ubiegłej nocy naraził się na gniew mistrza. Zamienili, witając się, znak Loży.
— Chciałem pomówić z panem, Mr. Mc Murdo — rzekł starszy z pewnym ociąganiem się, co świadczyło, że sprawa była delikatnej natury.
— Dlaczego się pan nie podpisał?
— Trzeba być ostrożnym, mister. Nigdy nie wiadomo, jaki sprawa weźmie obrót. Nie wiadomo komu zawierzyć, a komu nie.
— Chyba braciom z Loży zawierzyć można?
— Nie, nie; nie zawsze — zawołał gwałtownie Morris. — Cokolwiek się mówi, a nawet myśli, zdaje się dochodzić do uszu Mc’a Ginty.
— Zwracam panu uwagę — rzekł surowo Mc Murdo — że dopiero ubiegłej nocy, jak pan wiesz, przysiągłem wierność naszemu mistrzowi. Czy chcesz, abym złamał przysięgę?
— Jeśli w ten sposób będzie pan przemawiał — odrzekł Morris smutno — szkoda, że go trudziłem. Źle się dzieje, jeśli dwaj wolni obywatele nie mogą mówić swobodnie, o czem myślą.
Mc. Murdo, który przyglądał się bacznie swojemu towarzyszowi, zmiękł na te słowa.
— Chodziło mi tylko o siebie — rzekł. — Jestem przybyszem, jak pan wie i nie znam się na tutejszych stosunkach. Nie moja to rzecz, Mr. Morris, zabierać głos w tej sprawie, ale jeśli pan ma coś do powiedzenia, słucham.
— I powtórzę mistrzowi Mc. Ginty. — rzekł Morris z goryczą.