Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/164

Ta strona została przepisana.

— Jesteś pan niesprawiedliwy — zawołał Mc. Murdo. — Pozostanę wobec Loży lojalnym i zaznaczam to z góry, ale byłbym podły, gdybym powtórzył to, co mi pan powie w sekrecie. Ostrzegam jednak, nie licz pan, ani na współczucie, ani na pomoc moją!
— Zrezygnowałem z jednego i drugiego — rzekł Morris. — Oddaję się panu na łaskę i niełaskę, ale chociaż nie jesteś złym człowiekiem — ubiegłej nocy zdawało mi się, że chcesz jednak dorównać najgorszym z nich — wszystko to jest jeszcze nowem dla ciebie i dlatego nie możesz być jeszcze tak zepsutym, jak inni, postanowiłem więc z panem pomówić.
— I cóż chce mi pan powiedzieć?
— Jeśli mnie pan wyda, bodajbyś zginął.
— Mówiłem, że nie zdradzę pana.
— Chciałem się zapytać, czy wstępując w Chicago do stowarzyszenia Wolnomularzy i składając ślub braterstwa i miłości bliźnich, mógł pan przypuszczać, że doprowadzi to pana do zbrodni?
— Jeśli pan to nazywa zbrodnią... — odpowiedział Mc. Murdo.
— Nazywam to zbrodnią — zawołał Morris głosem drżącym z oburzenia. — Jeszcze pan mało widział? Czy to nie było zbrodnią, że stary człowiek, któryby mógł być pańskim ojcem, pobity został do krwi? Czyż to nie zbrodnia? Jakżeż pan to nazwie?
— Niektórzy nazwaliby to wojną — rzekł Mc. Murdo. — Zaciętą walką klasową, walką bez pardonu.
— Czy spodziewał się pan jednak czegoś podobnego, kiedy wstępowałeś do związku wolnomularzy w Chicago?
— Nie, przyznaję otwarcie, że nie.
— Ani ja, kiedy przyłączyłem się do niego w Filadelfji. Był to klub dobroczynny i miejsce zebrań