Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/198

Ta strona została przepisana.

żenia, coby nas zgubiło. O trzymałem wiadomość, że najsilniejsze i najbogatsza towarzystwa w tym stanie porozumiały się ze sobą w sprawie zniszczenia nas i że w tej chwili w dolinie pracuje detektyw Pinkertona, niejaki Birdy Edwards, który zbiera dowody, aby wysłać na stryczek wielu z pomiędzy nas, a każdego z zebranych w tym pokoju zepchnąć do więzienia. Oto sprawa do omówienia i dlatego prosiłem o głos.
W pokoju zaległa śmiertelna cisza. Przerwał ją przewodniczący.
— Oto treść listu, który dostałem w swoje ręce — rzekł Mc. Murdo. Przeczytał głośno odnośny ustęp. — Dałem słowo honoru, że nie podam bliższych szczegółów w sprawie listu, ale zapewniam, że nie ma w nim pozatem nic takiego, coby mogło Lożę zainteresować. Przedstawiam wam ten wypadek tak, jak do mnie doszedł.
— Pozwolę sobie nadmienić, panie przewodniczący — rzekł, jeden ze starszych braci — że słyszałem już o Birdy Edwardsie i że cieszy się on opinją najlepszego z ludzi Pinkertona.
— Czy zna go kto z widzenia? — zapytał Mc. Ginty.
— Tak jest — rzekł Mc. Murdo. — Ja go znam.
W sali dał się słyszeć szmer zdumienia.
— Sądzę, że mamy go w ręku — mówił dalej z wesołym uśmiechem na twarzy. — Jeśli będziemy działać szybko i roztropnie, załatwimy się z nim krótką drogą. Jeśli mi zaufacie i pomożecie, nie potrzebujemy się tak bardzo lękać.
— Ale czego się mamy wogóle lękać? Cóż on może o nas wiedzieć?