Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/200

Ta strona została przepisana.

i wielu dopiero po raz pierwszy ujrzało chmurę karzącego Prawa na pogodnem niebie, pod którem żyli tak długo. Męki, jakie zadawali innym stały się czemś tak nieodłącznem w ich życiu, że myśl o zapłacie za nie uleciała daleko, to też przeraziło ich tem więcej jej nagłe zjawienie się. Odeszli wcześniej zastawiwszy przywódców na naradzie.
— Teraz, Mc Murdo — rzekł Mc Ginty, kiedy już byli sami. Siedmiu mężczyzn siedziało w fotelach, jak wmurowani.
— Wspomniałem, że znam Birdy Edwardsa — objaśnił Mc. Murdo. — Nie potrzebuję wam mówić, że nie przebywa tu pod swoim nazwiskiem. To dzielny człowiek, przyznaję, ale nie popełnia szaleństw. Mieszka tu pod nazwiskiem Steve Wilsona w Hobson’s Patch.
— Skąd wiesz o tem.
— Ponieważ z nim rozmawiałem. Nie zastanawiałem się wówczas nad tem i nie przyszłoby mi to do głowy, gdyby nie list, ale teraz jestem pewny. Spotkałem się z nim w pociągu we wtorek. Mówił, że jest dziennikarzem. Wierzyłem mu przez chwilę. Pragnął dowiedzieć się możliwie wszystkiego o „węglarzach“ i tak zwanych przez niego „napadach“ dla „New York Press“. Zadawał mi rozmaite pytania, aby coś przesłać do gazety. Możecie być pewni, że nic nie powiedziałem. „Zapłaciłbym i to dobrze“, rzekł „gdybym dowiedział się czegoś odpowiedniego dla redaktora“. Powiedziałem mu coś, o czem sądziłem, że będzie się mu podobać, a on wręczył mi czek na dwadzieścia dolarów w nagrodę za moje informacje. „Dostanie pan dziesięć razy tyle — rzekł — jeśli postarasz się o to, co pragnę“.
— I cóż mu wtedy powiedziałeś?