Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/209

Ta strona została przepisana.

czas gdy ich towarzysz Tygrys Cormac, ciężki, czarnowłosy młodzieniec budził trwogę nawet w swoich kompanach ze względu na dziki charakter.
Tacy to ludzie zebrali się owej nocy pod dachem Mca Murdo, aby zabić wysłanego przez Pinkertona detektywa.
Gospodarz postawił na stole whisky, a oni zaczęli się raczyć przed czekającą ich robotą. Baldwin i Cornac byli już na wpół pijani, a trunek wydobył na wierzch całą ich dzikość. Cormac położył na chwilę ręce na kominku — palił się w nim ogień, gdyż noce były jeszcze chłodne.
— To się przyda — zauważył z przekleństwem.
— Ach! — dorzucił Baldwin, zrozumiawszy go. — Jeśli go się przywiąże do pieca, wyśpiewa wszystko...
— Dowiemy się prawdy od niego, niema obawy — rzekł Mc Murdo. Człowiek ten miał nerwy ze stali, zachowanie się jego cechował spokój i pewność siebie, aczkolwiek powodzenie całej sprawy zależało wyłącznie od niego. Inni zauważyli to z zadowoleniem.
— Jesteś jedynym, który sobie z nim poradzi — rzekł Przewodniczący z uznaniem. — Nie będzie nic podejrzewał, dopóki go nie chwycisz za gardło. Szkoda, że tu niema okiennic.
Mc Murdo zbliżył się najpierw do jednego, potem do drugiego okna i zasunął dokładnie firanki.
— No, teraz nas nikt nie podpatrzy. Godzina się zbliża.
— Może nie przyjdzie? Może zwęszył niebezpieczeństwo? — rzucił sekretarz.
— Przyjdzie, niema obawy, — odpowiedział Mc Murdo. — Spieszy mu się tak, jak i wam. Słyszycie?