Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/40

Ta strona została skorygowana.

— Pani Douglas miała gości na herbacie — rzekł Ames. — Nie mogłem podnieść go, zanim odeszli. Potem zająłem się tem sam.
— A więc staje na tem, — rzekł sierżant — że o ile przybył ktoś z zewnątrz, musiał przejść przez most przed szóstą i pozostać ukrytym do czasu, kiedy Mr. Douglas wszedł do pokoju po jedenastej.
— Tak jest. Mr. Douglas obchodził co noc cały dom dokoła, a potem wracał, aby się przekonać, czy światła pogaszone. To go tu sprowadziło. Człowiek ten czekał na niego i zastrzelił go. Potem uciekł przez okno, pozostawiając swoją strzelbę. Tak mi się zdaje i jedynie to tłomaczy fakty.
Sierżant podniósł bilet, który leżał na podłodze obok trupa. Inicjały D. V., a pod niemi liczba 341 były na nim nabazgrane atramentem.
— Co to? — zapytał, podnosząc go w górę.
Barker spojrzał na bilet z ciekawością.
— Nigdy go przedtem nie widziałem — rzekł. Morderca musiał go zostawić.
— D. V. 341. Nie rozumiem.
Sierżant obracał go w wielkich swoich palcach.
— Co to jest D. V.? Może czyjeś inicjały? Co pan tam znalazł, doktorze Wood?
Był to spory młot, który leżał na dywanie przed ogniem, zwyczajny młot robotniczy. Cecil Barker wskazał na pudełko z gwoździami, które stało na gzemsie kominka.
— Mr, Douglas zmieniał wczoraj obrazy — rzekł. Widziałem, jak stał na tem krześle i przybijał wielki obraz ponad nim. To tłomaczy obecność młota.
— Pozostawmy go na dywanie, gdzie leżał — rzekł sierżant, drapiąc się w głowę zakłopotany. —