Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/69

Ta strona została skorygowana.

ki ostrożności, jakie przedsiębrał. Wnosiłam z pewnych jego słów. Wnosiłam z zachowania się jego, kiedy patrzył na niespodziewanych gości. Byłam święcie przekonaną, że miał potężnych nieprzyjaciół i że miał się zawsze na ostrożności. Byłam tego tak pewną już od szeregu lat, że truchlałam kiedy się spóźniał do domu.
— Czy mógłbym się zapytać — rzekł Holmes — jakie to słowa zwróciły uwagę pani?
— „Dolina Trwogi“ — odpowiedziała, kobieta. — Wyrażenia tego użył, kiedy go wypytywałam. — Byłem w dolinie Trwogi. Jeszcze się z niej nie wydostałem. „Czyż nigdy nie wydostaniemy się z Doliny Trwogi?“ — pytałam go, kiedy widziałam, że był niezwykle poważny. — „Czasami zdaje mi się, że nigdy“ — odpowiedział.
— Zapewne pytałaś go pani, co ma oznaczać ta Dolina Trwogi?
— Tak jest, ale twarz jego poważniała i wstrząsał głową. „Wystarczy, że jedno z nas żyje w jej cieniu“, rzekł. „Dzięki Bogu, cień ten nigdy nie padnie na ciebie“. Była to jakaś istniejąca rzeczywiście dolina, w której żył i w której go spotkało coś strasznego — tego jestem pewna — ale nic więcej powiedzieć nie mogę.
— Nigdy nie wymieniał żadnych nazwisk?
— Owszem, raz w gorączce, po wypadku na polowaniu, przed trzema laty. Przypominam sobie, że wówczas wciąż cisnęło mu się na usta jedno nazwisko. Wymawiał je z gniewem i jakby ze zgrozą. Nazwisko to brzmiało: Mc. Ginty, Mistrz Mc. Ginty. Pytałam go, kiedy wyzdrowiał, kto to był Mistrz Mc. Ginty i czyim był mistrzem. „Nie moim, dzięki Bogu!!“, odpowiedział z uśmiechem. To wszystko, co