Strona:PL Doyle - Szerlok Holmes - 07 - Odcięty palec.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Inspektor mylił się jednakże. Zbrodniarze nie mieli wpaść w ręce sprawiedliwości. Kiedyśmy dojeżdżali już do dworca, ujrzeliśmy tuż w pobliżu ogromny obłok dymu, unoszący się z pośród grupy drzew, niby olbrzymia kita piór strusich na niebie.
— Czy tu jaki dom się pali? — pytał Bradstreet, kiedyśmy wysiedli z pociągu.
— Tak, proszę pana, — rzekł zawiadowca stacyi.
— Kiedy wybuchnął pożar?
— Prawdopodobnie już w nocy, teraz musiał się już rozprzestrzenić, bo nad całą okolicą widać dymy.
— Do kogo należy ta posiadłość?
— Do doktora Bechera.
— Proszę, powiedz mi pan, — wtrącił inżynier, — czy ten doktor Becher nie jest czasem niemcem, bardzo chudym, z długim, szpiczastym nosem?
Zawiadowca stacyi roześmiał się serdecznie.
— Nie, mój panie, doktor Becher jest anglikiem i zapewne w całej parafii nie znalazłbyś pan otylszego człowieka. U niego jednak mieszka jeden pan, o ile mi się zdaje jego pacyent, który przypomina przypowieść o siedmiu latach chudych.
Zaledwie słów tych dopowiedział a już wszyscy dążyliśmy w stronę pożaru. Minęliśmy łagodny spadek pagórka i zobaczyli teraz przed sobą długi, obszerny, biały budynek, objęty morzem płomieni. Z każdych drzwi, z każdego okna wydzierały się snopy czerwonych płomieni.
W dziedzińcu trzy sikawki pożarne daremnie usiłowały owładnąć rozszalałym żywiołem.
— Tak, to tutaj! — zawołał Hatherley z gorączkowem wzruszeniem. — Tu jest żwirowana droga a tam na dole w tym klombie różanych krzaków leżałem. Z tego drugiego okna wyskoczyłem.