Nie widziałem nigdy Sherlocka Holmesa w takiej pełni sił umysłowych i fizycznych, w takim rozkwicie, jak gdy przypatrywałem mu się w r. 1895. Sława jego wzrastała z dnia na dzień, a za nią szła olbrzymia, ciągle rosnąca praktyka.
Naraziłbym się na słuszny zarzut niedyskrecyi, gdybym wymienił, lub choćby tylko pozwolił się domyślać nazwisk klientów, którzy przestępowali skromne progi naszego mieszkanka przy Baker Street. Mimo tego powodzenia, Holmes żył, jak każdy wielki artysta, wyłącznie dla swej sztuki. W dwóch tylko wypadkach, o ile wiem, można było mówić o wynagrodzeniu. Jednym z nich było znane poszukiwanie za synem księcia Holdernesse. Cena nie stała zresztą nigdy w stosunku do nieopłacanych usług, które Holmes oddawał swoją wiedzą i sprytem.
Zresztą, nawet w przyjmowaniu propozycyi kierowała Holmesem artystyczna wybredność. —