Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

a jeśli Bóg mi da tylko zdrowia, to banda ta nie ujdzie mi. Szukał u mnie pomocy — a ja go posłałem w ramiona śmierci! — Powstał z krzesła i począł szybko chodzić po pokoju; blade jego policzki zaróżowiły się, a ręce poczęły mu drgać aż ze wzruszenia.
— Muszą to być przebiegli zbrodniarze! — zawołał wreszcie. — Jak oni zdołali go tam zwabić? Miejsce to do wylądowania nie leży na drodze do stacyi. Na moście zaś nawet w takiej nocy jest zbyt ożywiony ruch, by można wykonać taką zbrodnię. Ale zobaczymy, Watson, kto jeszcze zwycięży. Teraz zaś wychodzę.
— Czy na policyę?
— Broń Boże! Ja sam będę policyą. Ona zaś niech łapie ptaszków wtedy, kiedy ja już zastawię sieci. Prędzej nie.
Byłem przez cały dzień zajęty i dopiero późnym wieczorem wróciłem na Baker-street. Sherlock Holmes jeszcze nie wrócił. Wszedł wreszcie tuż przed dziesiątą godziną blady i znużony. Poszedł wprost do kredensu, skąd wziął kawałek chleba, zjadł go chciwie i popił wodą.
— Jesteś głodny, jak widzę — zauważyłem.
— Straszliwie wygłodzony. Pomyśl, że od śniadania nic nie jadłem.
— Nic?