Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spojrzał na mnie zdziwiony i, jak mi się wydawało, trochę zmieszany moją uwagą.
— Fotografuję z zamiłowania, rzekł, i urządziłem sobie tam na górze ciemnicę. Ale na uczciwość, na jakąż my bystrą obserwatorkę natrafiliśmy! Ktoby to myślał; ktoby to uważał za możliwe?
— Słowa jego brzmiały żartobliwie, ale we wzroku, który przytem na mnie skierował, nie było żartu. Wyczytałam w nim raczej niedowierzanie i gniew, ale nic żartobliwego.
— Jest to zrozumiałem chyba, panie Holmes, jeżeli od tej chwili, w której było to dla mnie jasne, że w pokojach tych jest coś, o czem ja nie miałam wiedzieć, paliło mnie pragnienie, by sprawę tę zbadać. Było to coś więcej, niż zwykła ciekawość, choć ją posiadam w wysokim stopniu. Było to raczej poczucie obowiązku, przekonanie, że się przysłużę dobrej sprawie, jeśli utoruję sobie dostęp do tych pokoi. Mówi się o kobiecym instynkcie; może to on był, który to uczucie we mnie budził. Pilnie więc szukałam sposobności do przekroczenia zakazanego progu.
— Nawiasowo zaznaczę, że prócz pana Rucastle’a także Toller i jego żona mieli nieraz w tych niezamieszkałych izbach do czynienia; raz widziałam, jak oboje razem wynosili z tych drzwi wielki tłumok brudnej