Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 3.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

które los zagnał na tak zagadkową błędną drogę. Niezwykle wysoka płaca, dziwne warunki, lekkie obowiązki — wszystko to było niezgodne ze zwykłym porządkiem rzeczy, a jednak nie mogłem rozstrzygnąć tego pytania, czy chodziło tu tylko o jakiś szalony kaprys czy o jakiś zbrodniczy cel, i czy człowiek ten był filantropijnym marzycielem czy zwyczajnym łotrem. Co się tyczy Holmesa, to widziałem, jak nieraz ze zmarszczonemi brwiami siedział całe pół godziny, pogrążony w głębokiem zamyśleniu; kiedy atoli zaczynałem o tej sprawie mówić, dawał mi znak odmowny.
— Ale gdzie tu są jakie dane, dane? wołał zniecierpliwiony. Muszę przecież przedewszystkiem mieć grunt pod nogami.
Kiedy atoli potem wstawał, wypowiadał uwagę, że siostrze swojej nigdyby nie dozwolił takiej posady objąć. Oczekiwany telegram nadszedł pewnego wieczora późno, gdy właśnie zabierałem się do odejścia, a Holmes przygotowywał się do swych ulubionych chemicznych doświadczeń, nad któremi spędzał nieraz noc całą; pożegnałem go nieraz wieczorem, pochylonego nad naczyniami i szkłami, a następnego dnia w porze śniadaniowej zastałem jeszcze na tem samem miejscu. Rozerwał żółtą opaskę, wzrokiem przebiegł treść depeszy, a następnie podał mi ją.