Strona:PL Doyle - Zaginiony footbalista (zbiór).pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Służący wyprowadził nas. Stanęliśmy na ulicy. Holmes zaczął się głośno śmiać.
— Ten Armstrong, to stanowczo energiczny charakter! Jest to jedyny człowiek, który, gdyby chciał, mógłby zająć miejsce owego sławnego zbrodniarza, zmarłego profesora Morierty. A teraz mój kochany Watsonie, stoimy tu w tem niegościnnem mieście, na środku ulicy, bezdomni i bez jednej przyjaznej duszy; mimo to musimy tu zostać, jeśli nie mamy porzucić naszego zadania. O tu wprost naprzeciw domu Armstronga jest mała oberża. Jakby stworzona dla nas! Proszę cię, weź ten pokój i zakup wszystkie drobnostki, potrzebne nam na noc. A ja tymczasem spróbuję jeszcze czego dowiedzieć się.
Te dowiadywania się zajęły Holmesowi sporo czasu, gdyż dopiero około dziewiątej wrócił do oberży. Był blady, przybity, strasznie obłocony i wyczerpany z głodu i znużenia. Przygotowałem mu zimną kolację. Zaspokoił głód, zapalił fajkę i przybrał trochę komiczny a trochę filozoficzny wyraz twarzy, który miał zawsze, gdy mu się nie udawało.
Wtem turkot powozu zwrócił jego uwagę. Wstał i wyjrzał przez okno. Przed domem Armstronga stał kryty powóz, zaprzężony we dwa białe konie.
— Trzy godziny był w drodze — rzekł Holmes — wyjechał o pół do siódmej, a teraz dopiero wraca. To odpowiada mniejwięcej odległości dziewięciu do dwunastu mil. Tę turę odbywa on codziennie, a czasem i dwa razy dziennie.