Strona:PL Doyle - Zaginiony footbalista (zbiór).pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Doktor nie żałował trudów, by nas wyprowadzić w pole. Muszę się dowiedzieć, dlaczego to czynił. Ta wieś tam na prawo, to będzie Trumpington. Rzeczywiście! Tam skręca jego powóz. Prędko, Watsonie, prędko inaczej stracimy wszystko!
Przeskoczył przez rów w pole, ciągnąc za sobą stropionego Pompeya. Ledwie zdołaliśmy się ukryć za jakimś płotem, gdy powóz przejechał obok. Widziałem, że Dr. Armstrong siedział pochylony, z głową opartą na ręku. Wyglądał smutny i stroskany. Po twarzy mego towarzysza poznałem, że i na nim widok ten zrobił wrażenie.
— Obawiam się, że nasze śledztwo smutno się skończy — rzekł do mnie. — Wnet dowiemy się wszystkiego. Chodź, Pompey! Aha! to jest ten domek tam w polu.
Nie było wątpliwości, że znaleźliśmy się u celu. Pompey skakał przy furtce i poszczekiwał. Widocznie były świeże ślady kół. Do chatki prowadziła wąska ścieżka. Holmes przywiązał psa do ogrodzenia. Poszliśmy ku domowi. Holmes zapukał do niskich drzwiczek — zapukał po raz drugi, ale nikt nie otwierał. A przecież domek nie był pusty. Dziwne głosy dochodziły naszych uszu. Były to jakieś jęki i brzmiały nieskończenie smutno. Holmes stał niezdecydowany, potem obejrzał się za siebie. Zbliżał się jakiś powóz. Poznaliśmy białe konie.
— Na Boga, profesor wraca jeszcze raz! —