Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/383

Ta strona została skorygowana.

Król jednak zmęczył się już bardzo, nie mówił już nic, uśmiechał się tylko.
Ze swej strony, naczelny wódz milicji paryskiej już nie wydawał rozkazów, ale tylko ruchy.
Król miał tę przyjemność, iż słyszał jak wołano równocześnie: „Niech żyje król!“ i obok: „Niech żyje Lafayette!“ Niestety! tego zadowolenia miłości własnej doznać miał już po raz ostatni.
Gilbert był ciągle przy karecie królewskiej, Billot przy Gilbercie, a Pitoux przy Billocie. Gilbert, wierny obietnicy, zdołał już, odkąd opuścił Wersal, wyprawić czterech posłańców do królowej.
Posłańcy ci dobre tylko przynosili nowiny, bo wszędzie przyjmowano króla wyrzucaniem czapek w górę; ale przy tych wszystkich czapkach przypięte były kokardy z barwami narodowemi, co było jakby manifestacją przeciw białym kokardom gwardji królewskiej i przeciw samemu królowi.
Nagle zatrzymano się; przybyli już do Cours-la-Reine, do dawnej bramy de la Conference, wreszcie na pola Elizejskie.
Tam, deputacja z wyborców i urzędników miejskich z nowym merem, p. Bailly, na czele, stała w pięknym porządku, ze strażą trzystu ludzi, dowodzonych przez jednego pułkownika, i najmniej trzystu członków Zgromadzenia Narodowego ze stanu trzeciego.
Dwaj wyborcy dokładali siły i zręczności, aby utrzymać w równowadze tacę ze srebra pozłacanego, na której spoczywały dwa ogromne klucze, klucze miasta Paryża z czasów Henryka IV.
Na ten imponujący widok, ucichły wszystkie rozmowy, a każdy, czy to w tłumie, czy w szeregach, gotował się usłyszeć okolicznościowe mowy.
Bailly, godny uczony, zacny astronom, którego mimowoli uczyniono deputowanym, mimowoli prezydentem, mimowoli mówcą, przygotował długą mowę pochwalną. Mowa ta, podług ścisłych praw retoryki, zawierała na wstępie pochwałę króla, od początku władzy pana Turgot, aż do zdobycia Bastylji. Mało brakowało, aby królowi nie przypisano inicjatywy wypadków.
Bailly był nadzwyczaj zadowolony ze swojej mowy, kiedy traf, (opowiada on sam o tem w swych pamiętnikach)