Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

Czy przypadek tylko zawiódł go w to miejsce, czy postąpił tak umyślnie?...
W codziennem ubraniu, którego nie zastąpiono jeszcze innem, czyli w czarnych spodniach, zielonej kapocie i zrudziałych butach, wyjął broszurkę z kieszeni i zaczął czytać.
Nie możemy powiedzieć, aby z początku przynajmniej oczy jego nie zwracały się, od czasu do czasu — z książki na okno.
Ponieważ jednak w oknie nie ukazywała się postać dziewczęcia ujęta w ramię z nasturcyj i powojów, Pitoux zajął się wyłącznie książką. Co prawda, ręka nie przewracała jakoś kartek, a im więcej chłopak zdawał się zaczytany, tem ta ręka mniej zadawała sobie trudu. Zdawałoby się, że Pitoux wybiegł myślą zupełnie gdzieindziej, że śnił — zamiast czytać.
Nagle wydało mu się, że jakby cień jakiś padł na zadrukowany papier.
Cień ten za mocny był, musiał więc pochodzić od jakiegoś ciała nieprzezroczystego.
Są jednak ciała nieprzezroczyste tak urocze, że Pitoux żywo się odwrócił, aby zobaczyć kto mu zasłonił słońce.
Omylił się tym razem.
Nieprzejrzyste istotnie ciało odbierało mu światło i ciepło, o zwrot których prosił był Djogenes Aleksandra.
Ale ciało to, zamiast być uroczem, przedstawiało widok dosyć nieprzyjemny.
Był to człowiek mający lat około czterdziestu pięciu, szczuplejszy od Pitoux‘a, a ubrany w garnitur prawie tak jak jego wyszarzany.
Wyciągnąwszy głowę naprzód, zdawał się czytać z uwagą tak wielką, jak wielkiem było roztargnienie Anioła.
Pitoux zdziwił się bardzo.
Miły uśmiech zarysował się na ustach obcego człowieka i ukazał jedyne dwa jego zęby u góry i dwa u dołu, zaostrzone i krzyżujące się — niby kły u dzika.
— Wydanie amerykańskie — rzekł człowiek nosowym głosem — format in-octavo: O wolności ludzi i niezależności narodów. Boston, 1788 roku.
W miarę jak mówił ten człowiek, Pitoux otwierał oczy