Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/308

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXIV
MNICH

Leżeli dwaj ludzie, jeden nieruchomy, twarzą ku ziemi przewrócony, przeszyty trzema kulami, cały we krwi. Ten już nie żył.
Drugi, oparty przez dwóch lokajów o drzewo, z oczyma, ku niebu wzniesionemi, i ze złożonemi rękoma, modlił się gorąco. Kula strzaskała mu żebro.
Ranny uśmiechnął się smutnie.
— Uratować mnie, o nie!... — rzekł — tylko dopomódz umrzeć.
— Czy pan jest księdzem?... — zapytał Raul.
— Nie, panie.
— Bo pański towarzysz nieszczęśliwy, jak mi się zdaje, należał do kościoła.
— To proboszcz z Béthune, proszę pana, przewoził w miejsce bezpieczna cenne rzeczy ze skarbca kościelnego, bo książę pan opuścił wczoraj nasze miasto, a Hiszpanie może tam będą już jutro. Otóż, ponieważ wiadomo było, że oddziały nieprzyjacielskie pokazują się w okolicy i że droga dlatego jest niebezpieczna, nikt nie chciał mu towarzyszyć, wtedy ja się ofiarowałem.
— A ci nędznicy napadli na was i strzelali do księdza.
— Panowie — rzekł ranny, rozglądając się dokoła — ja bardzo cierpię, a jednak pragnąłbym być przeniesiony do jakiego domu.
— Gdzie możnaby pana leczyć — rzekł de Guiche.
— Nie, gdzie mógłbym się wyspowiadać.