Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/321

Ta strona została przepisana.

Mnich zbladł, otarł pot i poszedł zamknąć drzwi na zasuwkę. Kat sądził, że go opuszczą, i opadł na łóżko, jęcząc.
— Nie, nie, oto jestem!... — podchwycił mnich żywo, powracając do niego — mów dalej, co to byli za ludzie?...
— Jeden z nich był cudzoziemcem, zdaje się, że Anglikiem. Czterej inni byli Francuzami i nosili strój muszkieterów.
— Jak się nazywali?... — zapytał mnich.
— Nie znałem ich. Ci czterej nazywali Anglika milordem.
— A czy ta kobieta była ładna?
— Młoda i ładna! o, tak! szczególnie piękna! Widzę ją jeszcze, jak u nóg moich błagała z głową, w tył pochyloną. Później nigdy nie mogłem pojąć, jak ściąłem tę głowę tak piękną, tak bladą...
— Jak się nazywała ta kobieta?... — zapytał.
— Nie wiem. Jak powiedziałem ojcu, dwa razy była zamężna, a, jak się zdaje, raz we Francji, drugi raz w Anglji.
— Powiadasz, że była młoda.
— Miała dwadzieścia pięć lat.
— Piękna?
— Do zachwytu.
— Blondynka?
— Tak.
— Z dużemi włosami, nieprawdaż, spadającemi, aż na ramiona?
— Tak.
— Z oczyma o zachwycającym spojrzeniu?
— Kiedy chciała... o! tak! zupełnie tak.
— Z głosem dziwnie słodkim?
— Skąd wiesz o tem, ojcze?
Kat wsparł się na łóżku i utkwił, pełen przerażenia wzrok w mnichu, który pobladł.
— I ty ją zabiłeś!... — rzekł mnich — za narzędzie służyłeś nikczemnym, którzy nie śmieli jej zabić!... litości nie miałeś nad tą młodością, nad tą pięknością!... nad tą słabością!... i ty, ty kobietę zabiłeś!...
— Niestety!... — podchwycił kat — jużem ci to, ojcze, powiedział, ale ta kobieta, pod temi pozory anielskiemi, ukrywała umysł szatański, i kiedy ją poznałem,