Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/98

Ta strona została przepisana.

jest głupiec. Lud wyszedł nazbierać kamieni, ale ja tymczasem tak nastroiłem umysły obecnych, że to jego obrzucono kamieniami... Coprawda nazajutrz zjawił się u mnie, myśląc, że ma do czynienia z takim opatem, jak wszyscy opaci.
— I cóż wynikło z tej wizyty? — zagadnął d‘Artagnan, zrywając sobie boki od śmiechu.
— A to wynikło, że nazajutrz wieczorem mieliśmy spotkanie na placu królewskim... E!... przecie, do kaduka!... i ty o tem wiesz trochę...
— Czyżbym to w sprawie z tym impertynentem służył ci za świadka? — zapytał d‘Artagnan.
— Właśnie... Widziałeś, jakem go urządził.
— Czy umarł z tego?
— Nie wiem nic a nic. Ale na wszelki wypadek dałem mu rozgrzeszenie in articulo mortis. Dość zabić ciało, nie należy zabijać duszy.
Bazin przybrał minę rozpaczliwą, która mówiła, że zgadza się może na ten wniosek, lecz bardzo przeciwny jest tonowi, jakim został wygłoszony.
— Bazinie, mój przyjacielu, nie rozumiesz, że cię widzę w tem lustrze i że raz na zawsze zabroniłem ci wszelkich oznak zadowolenia lub niezadowolenia. Sprawisz mi więc przyjemność, podając nam wino szampańskie i odchodząc do siebie. Zresztą przyjaciel mój, d‘Artagnan ma mi powiedzieć pewien sekret. Nieprawdaż, d‘Artagnanie?...
D‘Artagman skinął głową potwierdzająco i Bazin się oddalił, postawiwszy na stole wino hiszpańskie. Przyjaciele, pozostawszy sami, siedzieli przez chwilę w milczeniu naprzeciw siebie. Aramis jakby się oddawał błogiemu trawieniu. D‘Artagnan przygotowywał przemowę. Każdy z nich, gdy drugi nie patrzał, ukradkiem na niego spoglądał. Pierwszy przerwał milczenie Aramis.