Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/212

Ta strona została przepisana.

dręczącej go myśli. Wreszcie cień, który padał od przyłbicy, zakrywając czarne jego oczy, podnosił jeszcze więcej surowość oblicza. Z wydatnego jednak nosa orlego, z cery spalonej w wojnach z Lombardami, ze szramy, ciągnącej się wzdłuż policzka, której początek krył się w łuku brwi czarnej, a koniec ginął w gęstej siwiejącej brodzie, gdyż tyle tylko z tej marsowej twarzy widać było, od pierwszego rzutu oka poznałeś, że dusza, zamieszkująca tę powłokę ze stali, była zahartowaną i nieugiętą, jak ona.
Jeżeli obraz skreślony nie wystarcza czytelnikom do rozpoznania w rycerzu tym Bernarda VII, hrabiego d’Armagnac, Wielkiego Marszałka Francyi, jeneralnego gubernatora miasta Paryża, kapitana wszystkich warowni królestwa, w takim razie niech spojrzą na małą świtę, postępującą w ślad za nim, a w pośrodku nich ujrzą giermka w sukni zielonej z krzyżem białym, trzymającego tarczę swego pana, pośrodku której widnieje herb jego rodowy: cztery lwy domu Armagnaców, a nad nimi unosi się korona hrabiowska. Kto posiada choć cokolwiek wiedzy heraldycznej, tak ogólnie rozpowszechnionej w owej epoce, a dziś zaś tak ogólnie zapoznanej, dla tego widok tej tarczy wszelkie rozproszy wątpliwości.
Obadwaj jeźdźcy jechali w milczeniu od bramy Bastylii aż do krzyżujący się dróg, z których jedna wiodła do klasztoru św. Antoniego, a druga do Croix-Faubin.
Tu muł, na którym jechał król, pozostawiony, jak już powiedzieliśmy, własnemu instynktowi, zatrzymał się na środku drogi. Zmyślne zwierzę często w tym punkcie drogi zwracane to drogą do Vincennes, dokąd obecnie jechał król, to znów drogą do klasztoru św. Antoniego, dokąd król często udawał się na nabożeństwo i rekolekcye, stanęło, oczekując teraz, jaki kierunek drogi pan