Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/260

Ta strona została przepisana.

— Wykonać, co powiedziałem — dodał marszałek, kładąc nogę w strzemię.
Leclerc podszedł ku niemu i, przytrzymując go za rękę, rzekł:
— Niech się pan marszałek zastanowić raczy!
— Powiedziałem dwadzieścia pięć, ani mniej, ani więcej — odpowiedział marszałek sucho.
I wskoczył na siodło.
— Panie — rzekł Leclerc, chwytając za cugle konia — panie, jest to kara niewolników i wasalów, a ja nie jestem ani jednym, ani drugim: jestem człowiekiem wolnym i obywatelem miasta Paryża, skaż mnie na piętnaście dni, na miesiąc więzienia, a poddam się temu bez oporu.
— Patrzcie! — wykrzyknął marszałek — dla tych nędzników jeszcze wybierać trzeba karę, wedle ich upodobania! Precz!
Po tych słowach spiął konia, który poskoczył naprzód, a w tej samej chwili d’Armagnac uderzeniem ręki w żelaznej rękawicy w odkrytą głowę Leclerca powalił go u nóg dwóch żołnierzy, którzy mieli być wykonawcami wyroku przed chwilą wydanego.
Podobne zlecenia żołnierze spełniali z ochotą, jeżeli winny był stanu mieszczańskiego. Pomiędzy żołnierzami a mieszczaństwem istniała prawdziwa nienawiść, której wspólna służba państwowa nie była w stanie stłumić, bardzo rzadko też zdarzało się, aby wieczorem mieszczanin, spotkawszy żołnierza, nie poturbował go kijem i na odwrót — żołnierze mieszczanina mieczem. Przyznać musimy, że Perrinet Leclerc nie był jednym z tych, którzy ustępują z drogi, aby się nie narazić na tego rodzaju spotkanie.
Wykonanie więc wyroku owego było prawdziwą