Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Ależ mylisz się, Odetto, — jakieś podobieństwo cię łudzi!
— Tak!... I ja tak wierzyć chciałam i byłabym uwierzyła, ale był tam także i mówił z wami inny pan, w którym poznałam tego, który przedwczoraj przybył tu z wami razem, któregoście zwali swoim przyjacielem, a który z wami razem, jak mówiliście, Mości Książę, zostaje w służbie księcia de Touraine.
— Piotr de Craon!?
— Tak, to właśnie, jak mi się zdaje, nazwisko, które mi wymieniono.
Po chwili milczenia, ze smutkiem mówiła dalej:
— Wy, Mości Książę, nie widzieliście mnie, boście nie mieli oczów, jeno dla królowej pani, i nie słyszeliście krzyku, z którym upadłam zemdlona, gdy mi się zdawało, że umieram, bo słuchaliście tylko głosu królowej pani! Tak jest i tak być musiało! Ona tak piękna!... Ach!... Boże mój, Boże!...
— Ależ, Odetto droga — rzekł książę — o cóż chodzi? Mniejsza o to, kim jestem!, jeśli cię kocham prawdziwie!
— Mniejsza o to, Mości Książę? — powtórzyła Odetta, usuwając się znowu. — Mniejsza o to, mówicie?... Nie rozumiem was, panie!
I jakby znużona tym wysiłkiem, położyła głowę na jego ramieniu i, ciągle w oczy mu patrząc, mówiła:
— A czemżebym się stała, gdybym, wierząc, że jesteście mi równi stanem, uległa była naleganiom waszym, w nadziei, że mnie poślubicie, gdyście klęczeli u moich stóp?!... Gdyby tak było, dziś, przyszedłszy tu, znaleźlibyście mnie martwą już, mój książę! Oh! jednak prędkobyście o mnie zapomnieli; królowa pani jest tak piękną!...
— Uspokój się, Odetto; tak, wistocie, kłamałem