Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/88

Ta strona została przepisana.

łacem, usłyszał straszny krzyk ludu, zebranego na placu. Cały naród kupić się począł ku samemu środkowi, gdzie umieszczony był stos, zpośród którego wznosiła straszne swe ramiona szubienica, u której na łańcuchu zawieszona była żelazna obroża, W jednej chwili Bétisac ujrzał się sam wpośrodku czterech ludzi straży zbrojnej. Wszyscy się rozpierzchli, albowiem każdy chciał zająć najlepsze miejsce dokoła rusztowania.
Wtedy dopiero cała prawda ukazała się oczom tego człowieka, któremu pierwszy raz przeczucie śmierci zakołatało w duszy.
— Ach! Mości książę de Berri! — wołał — oto moja ostatnia godzina!... Ratunku!... Pomocy!...
Tłumy na krzyk ten odpowiedziały okrzykiem przekleństwa przeciw księciu de Berri i jego skarbnikowi. Wtedy zbrojni pochwycili opierającego się zbrodniarza w swoje ramiona, Bétisac począł krzyczeć, że nie jest wcale heretykiem; że wierzy w Chrystusa i Dziewicę Maryę. Na świadectwo wzywał Boga i błagał lud o przebaczenie, lecz za każdym razem okrzyki: „Śmierć mu! śmierć!“ były odpowiedzią na jego wołania. Nakoniec zbrojni postawili go u stóp stosu, opierając plecami o jeden ze słupów, który podpierał baryerę. O tę baryerę stał także oparty starzec.
— A! bądź przeklęty! — zawołał Bétisac, spostrzegając go — tyś to zaprowadził mnie na stos! Mości panowie! miłościwi moi! jam jest niewinny, a oto człowiek, który na mnie urok rzucił! Mości panowie, ratujcie mnie!... Ratunku! Pomocy!...
Starzec śmiał się tylko.
— Widzę, że masz dobrą pamięć — rzekł — nie zapominasz przyjaciół, którzy ci dobrą radą służyli. Jeszcze jedną dać ci mogę, a ta napewno dobrą będzie: Bétisacu, pomnij na duszę twoją!