To tak!... Więc stajesz mi znów przed oczyma,
Jak ongi, rdzawa osłonięty zbroja,
I smutek budzisz, co się wężem zżyma,
Bo i ja miałem Dulcyneę moją![1]
To tak!... A śmiechu niema w tem, oj, niema,
Dla widzów chyba i dla czytelników,
Lecz dla nas, mówię, dla nas, co obiema
Rękami nikłych walczy ni rozbójników,
Oswobodzając księżniczkę zaklętą, —
Ból, spieka, gorycz i marsz drogą krętą.
A śmiech? To potem w dziejach — to potomni
Niech się uśmieją, że my tacy mali,
A oni szczęśni tacy, i ogromni,
I czyści, i tak zewsząd okazali...
A oni — że tak zniskąd niezdradzani
Po paradyzie[2] latają w promieniach
Z Beatryksami swemi — rozkochani —
W purpurze, w wieńcach i w drogich kamieniach,
Co odśmiechują się niebieskim ciałom
I oczom — i otwartym w strop aż nawskroś chwałom!
Szczęść-że im, Panie!...
...A my — kawalery[3] błędne,
Bez giermków, z wstęga nu piersi czerwoną,
Przez mokre lasy, przez lasy żołędne,
Ciągniemy przędzę, zdala zaczepioną
U przekreślonych szyb żelazną kratą,
U najeżonych bram wściekłą armatą...
Raz smoków stado, grzejące się cicho
Na wygorzałej od jadu darninie,
Drugi raz psotny gnom[4] brzozową wiéchą
Około nozdrza koniowi zawinie.
A indziej panna z wieży wola chustką,
A indziej szary wąż z żółtą wypustką...
Przez jakie ścieżek bo chadzałem krocie
Z ogromną dzidą, co gałęzie kruszy,
Ty jeden, wielki znasz to Don Kichocie,
Jednego ciebie to wspomnienie wzruszy.
Ho gawiedź śmiać się będzie wielolica,
Niewarta ostróg z la Manczy szlachcica!
A Dulcynea moja — o przechrobry
Rycerzu — wiedz, że w swojej ona
Osobie nigdy mi nieodsłoniona —
Chyba, że wietrzyk jaki, wietrzyk dobry
Uchyli czasem kwefu[5] i nad włosem
Rumianych grono gwiazd pokaże zdała,
Albo rączkę tęczową z opala,
Albo obuwia, co się bawi z wrzosem
Kwitnącym, rąbek mały, taki mały,
Jak najdrobniejsza koncha[6] perłowana...
To wszystko!... Ptaki często mi śpiewały,
Że już zbudzona i odczarowana
Pomiędzy smoki wychodzi z wieżyce.
Że lampę trzyma w ręku, a potwory,
Nie mogąc światła znieść, w ziemię się ryją,
Skrzydłami w ciasne łopoczą piwnice.
I klną, i gardła rozdzierają, wyją...
Ale cóż? Ptaki, co im się przywidzi,
To wyśpiewują, przysiadłszy na tarczy,
Albo na hełmie moim — a duch widzi,
£e kłamią — prawda jedynie wystarczy
Nam, co za prawdą go nim, Don Kichotom,
Przeciwko smokom, jadom, kulom, grotom!...
1848.