Kiedym spróbował prawa na planecie
I wagi zmierzchu, co się zowie jawém,
Widziałem dobrze, bo wzrokiem nadłzawym,
Że tyś mnie jeden nie opuścił w świecie.
Niechże cię miłość boża zato czeka,
Nie, żeś pamiętał mnie, lecz, że człowieka!
1856 marca w Paryżu.
I Mojżesz nawet (a taki wielmożny!)
Na jednem fiat przestać był ostrożny,
W zwierciadeł dziesięć złamawszy promienie,
By jako włócznie nie spadły febowe[2],
Świadom, że lilja polna ma korzenie
I że wyścigać nie przyszedł Jehowę.
A cóż już mówić i o kim?
Skonanie,
Skończenie, najmniej nie będąc ukazem
W «amen» swem przecież dwójznaczy zarazem,
Bezosobistem czyniąc: «Niech się stanie!»
1856 kwietnia.
Miałem sen, nie wiem, o ile bezsenny?
— Na placu bitwy dwóch ludzi leżało,
Każdy w postawie martwej, lecz odmiennej.
Ten, co od wschodu, w ziemię wpoił ciało,
Lecz twarz ku niebu mając obróconą;
Kiedyś nań patrzył, wciąż ci się zdawało,
Że żyła... tylko była wyprzedzoną
Przez siebie samą... I tak wciąż był bladszy
On mąż, obliczem całem w niebo wryty,
Jak gdy się człowiek zakocha, zapatrzy
I zaprzepaści się w coś... w twarz kobiéty,
W myśl, w niedościgłość jaką, w koniec wieczny,
W rzecz, co gwiazd tyle ma, co łuk mleczny.
Ten mąż plecami w ziemię się zapadał,
Gdy pierś i czoło w niebo promieniły;
I zdało ci się, że niebo spowiadał,
Albo rozgrzeszyć ziemi nie miał siły,
Albo z obiema przestworami temi
Walczył... aż, rękę wzniósłszy do drugiego,
Ku zachodowi placu leżącego,
Ostatnim głosu tchem zawołał: «Ziemi!»
Człek od zachodu w innej legł postawie:
On skroń zwróconą miał ku młodej trawie,
Co rozścielała się pod jego rany,
Jakoby księga, w aksamit oprawna,
I był jak człowiek, w pismo zaczytany
Treści, co nawskroś wielka lub zabawna,
W sposób, iż, atom śledząc po atomie,
Coraz mniej jego widziałeś oblicze.
Jeśli to Dante był, to niebo w tomie
Książki, a w mózgu swym miał Beatricze,
Zaprzepaszczając się coraz to głębiej,
Tak, że aż zadrżał on, czy pod nim gleba,
I tchnieniem, które śmierć na ustach ziębi,
Krzyknął ku temu, co na wschodzie: «Nieba!»
Po tych dwóch krzykach cisza była wielka,
Ale poległych mężów nie widziałem
I nie wiem, czy się zbudziłem, czy wstałem...
W usta mi tylko zaciekła kropelka
Słona, jak słone łzy bywają człeka,
Co płakać może.. lub na pewno czeka...
............
Więc to nie była łza...
1856 kwietnia.
Te rzeczy mędrzec niechaj w lesie czyta[3]:
Indjanin pisał na pewnych tablicach,
A święty Bernard mówi, że jest skryta
- ↑ — (łac.) niech się stanie i niech żyje!
- ↑ Feb (— Phoebus Apollo), grecki bóg słońca, Apollo.
- ↑ Niektóre Vedas miały to ostrzeżenie na początku, iż jedynie przez żyjących w lasach czytane być mogą z korzyścią. (P. P.). — Vedas, t. j. święte ksjęgi Hindusów (zwały się też owe księgi «aranjaka» czyli «leśne»).