Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/228

Ta strona została przepisana.

Tę, która bez złota ubogą jest, lecz złoto bez niej,
Powiadam ci, zaprawdę jest nędzą nędz...
Zniknie i przepełznie obfitość rozmaita.
Skarby i siły przewieją, ogóły całe zadrżą,
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic
Umiejętność nawet bez dwóch onych zbiednieje w papier.
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie!...

Ty myśliłbyś, że z Paryża teraz do ciebie piszę,
Tą przepłynionego Sekwaną, która co noc
Samobójstwo lub zbrodnię falami swemi
W płachty chłodne otula przy drżącym blasku gazu...

Patrz! Oto tam i owdzie mało okaźne mury.
Wnijdź! Ma się pod wieczór, mniemałbyś może.
Iż na Malcie w zakonu gdzieś rycerskiego ostatki
Zatułałeś się... Tu, tam, uchylone ci drzwi okażą
Rdzawą na murze szablę albo groźny i smętny profil.
O mało nie stuletni ówdzie mąż w konfederatce, jak cień
Niedołamanej chorągwi przy narodowym pogrzebie,
Przeszedł mimo i zagasł w długim, jak nicość, korytarzu.
Czujesz dzieje, jak idą, niby stary na wieży zegar,
Nie pytający się o miasto, któremu z chmur bije godziny.
Wiek tu który? Który rok? Niedola która?
Tacyt[1] stary mógłby z mężami tymi rozmawiać,
Nauczając się, jak nauczać niefortunnych — rzeczy morału.

Patrz! Oto i gdzieniegdzie, tam i sam,
Ożałobione blisko od dwóch tysięcy lat
Kochanki Tego, który był umarł na Golgocie,
Przechadzają, dla Jego wspomnień dobrze czyniąc.
Nagłowia ich białe w powietrzu drżą za krokiem,
Prowadzonym oblubieństwem obowiązku.

Dziś, że święto imienne głównej w zakonie matrony,
Kilkadziesiąt panienek w tyleż zakwita uśmiechów.
Ruch niezwykły dostrzegasz — kury nawet i kogut
Oglądają się w słońcu, skąpo błyszczącem na murze —
Nieleniwo pies kroczy, z ciężkiego spuszczon łańcucha —
Świat coś czuje — opodal jest wielkie miasto, Paryż,
Za bogactwy goniące we dwa miljony śmiertelnych.
Tu dialog, a rzekłbyś, że z czasu Tyrso da Molina[2].
Już poczyna się wieczór, panna przebrana z wąsami,
Kreślonemi widocznie nie męską ręką — ta znowu,
Jak żyd, z brodą, niezgrabność kłamie umiejętnym krokiem.
Aniołowie w intrygę dramy bez ogródek wchodzą,
Jak u siebie cheruby — i widać, że im wygodnie
Ze skrzydłami z papieru, które chowają się potem
Na rok przyszły w komodę... jakkolwiek panienki rosną
I ze skrzydeł, mniemałbym, wyrasta osoba słuszna.
Krakowiaki z dziewkami, wielkości tej, co dwa razy
Ten papieru arkusz, taniec poczynają hoży,
Czapkami się kłoniąc i gest mając ojczysty
Nieznajomej im ziemi... (tak, pomnę, że się bawiłem
Z wolą matki, przedzgonną obok złożonej chorobą...)

Alić finał nadchodzi: morał i próżniące się szybko kosze,
Z których wylatują pomarańcze, a te rozchwycone są rękami,
Które, objąć nie mogąc całej owocu okrągłości,
Powiększają onegoż wielkość, wytworność i cenę.
Szczęście, widzisz mój drogi, jest — i ojczyzna — i ludzkość
(Z pomarańcz bierz dowód... azali newtonowe[3] jabłko
Prawd nie pouczyło znamienitych?...) — jest i potęga istna sztuki,

  1. Cornelius Tacitus (55—117 po Chr.), najznakomitszy historyk rzymski.
  2. El Maestro Tirso da Molina, właściwie Gabrjel hr. Tellez (1572—1648), dramatyczny poeta hiszpański.
  3. Izaak Newton (1643—1727), twórca nowoczesnej fizyki matematycznej i fizycznej astronomji; rozmyślania, wywołane widokiem spadającego z drzewa jabłka miały go doprowadzić do odkrycia prawa ciężkości.