Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/255

Ta strona została przepisana.

Daje tem samem krew swą — więcej sobą,
Do szczętu siebie dotrwając osobą,
Więc ponadśmiertną obłócząc już siłę,
Co zwija topór jak kartę u księgi
Znanej, na skrzypców smyk zamienia piłę.
A w nierozwity róży pąk obcęgi.
I, jeśli dziwno, że w wrzącej oliwie
Jan święty krzepciej, niż przed męką, żywie,
To w mniejszym stopniu toż samo zjawisko
Jest ci zwyczajnem i znajomem blisko,
Gdy obok stawisz mściwego człowieka
I tego, który przebacza, a czeka,
Aż chwila przyjdzie, że przeciwność, w sobie
Zniósłszy się sama, do stóp padnie tobie.

«Gwido!» — rzekł pretor — «wstręt ofiarowania
Bóstwu tem więcej winę twą odsłania. Mów!»

«Za człowiekiem, szpiegiem, co przed chwilą
Padł na kolana, widzę wasze głowy
Sędziowie moi, jak niemniej się chylą:
Mąż ten podchwycił was gestem, mnie — słowy.
Nikt z was nie wierzy w bóstwo cezarowe.
Bo cezar nie jest też od Apollina,
Jowisza, Bacha, roślejszym o głowę —
A ci że byli ludźmi, nie nowina!
Jakoż, bez Boga będąc, szukacie go
W wyższości męża tego, to owego;
I stąd zaiste mam ja dla was litość.
Wszakże bez granic mieć jej nie mam prawa,
Bom nie jest pierwszy i znam przyzwoitość;
Mam wzgląd na wszystkich, których jest ma sprawa,
Na tych, co byli przede mną sądzeni,
I tych, co będą, i tych, co są może
Tu gdzie wśród ciżby ludu utuleni,
Jeśli zrządzenie ich powoła boże».

To mówiąc, pojrzał z tem skąpstwem anioła,
Z jakiem, chleb łamiąc w ubogiej rodzinie.
Ogląda ojciec, żali co nie ginie,
Im chętniej dając, uważniej dokoła.

«Jakoż czci boskiej nie dam posągowi,
Przez który kłamstwo wasze się stanowi.
I strząsam szaty, nie, iżbym cesarza
Klął albo zniżał, jak indziej się zdarza,
Lecz, że go cenię. Wy, co wart, nie wiecie:
Wy uwielbiacie, cenić nie umiecie.
A że z przed serca Boga wam zakryto,
Zowiecie Bogiem wszelkie incognito».

«Na klęczki!» pretor głosem wrzasł takowym.
Jakim się sprawia szyk w polu bojowém,
Aż poszła cisza po rzeszy szeroko,
Jak po jeziorze nagła wiatru zmiana;
Aż w poczcie gwardji jękło coś głęboko,
Szablica jakaś spadła odpasana.
Czy trąby dwie się przypadkiem gdzie zbodły,
Czy głos tak dzielny był, a tłum tak podły.

«Czekaj, bom w ustach nie miał nic trzy doby
Ja i te zacne dwie ze mną osoby,
A głos masz silny przez sytość i wprawę
W komendę — czekaj, niech zakończę sprawę».
To mówiąc, Gwido chwiał się i był blady,
Jakgdyby mówił: «Czczo mi» — lecz pozierał
Na dwóch, co za nim stali, jak na ślady.
Gdy ktoś, co dotąd o głaz się opierał
Przy jednej z kolumn, rzucił trzos i skinął,
Wołając: «Chleba! Hej, potrzykroć płacę!»

Co rzekłszy, tak się w togi zwój owinął,
Że wraz skoczyli ludzie i, na tacę
Włożywszy chleby, ponieśli mu wgórę,
Bacząc szlachetną postać i naturę.

Syn Aleksandra rzekł: «Ci ludzie, trzy dni
Nie jadłszy, omdleć mogą w osłabieniu,
Widzę to». «Ktoś jest?» szpieg zawołał z cieniu.
«Doktór!» krzyknęło trzech, a byli zgodni,
Że posądziłbyś o wczesną umowę —
I tu dwa kłamstwa stały w przesileniu:
Oskarżające i to, co w natchnieniu
Współmiłosierdzia tchnęło trzech, ludowe.
Tamto formalne, to nieobmyślone,
Jak grom, co nie wiesz, w którą wytnie stronę.

Gwido: «Bóg zapłać!» rzekł, gdy współskarżeni
Poczęli chleb jeść, a tak cicho było,
Że i najwięcej środka oddaleni
Słyszeli dziękę, jakby się im śniło,
Że tuż przy Quidam stali w onej dobie;
Bo ciszej było tam, niż bywa w grobie.

«Teraz», tak kończył Gwido. «już się stało.
Teraz, jakkolwiek broniłbym tej sprawy,
Nie uwolnicie nas — znam, bez obawy;
Więc posilone, jak jest, weźcie ciało;
Bo nie zniżyłem prawd przez ich oprawy,