Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/290

Ta strona została przepisana.

Co też doraźne dało porównanie,
Iż niemniej gorzkie, a przyjął — wygnanie!

Więc Zofja, leżąc, rękę mu podawszy,
Chyliła do ust maleńką amforę,
Rumieniec mając coraz to jaskrawszy,
Jak gdy weselą się osoby chore.

I obraz to był zaprawdę ciekawy:
Wygnańca, gdy się z ręką tej kobiéty
Leżącej bawił, wzrok mając bezłzawy,
Lecz nieobecny, poza miejsce wryty —
I tej, z rumieńcem swoim chorobliwym
Nadobnej, co mu rękę swą podała,
Leżąc pomiędzy człekiem nieszczęśliwym
A lirą, która z drugiej strony stała;
Pijąc coś, wzrokiem iskrząc, piersi drganiem
Coraz to silniej odrzucając szaty.
Obraz, nie wiedzieć czyjem pożegnaniem
Napiętnowany, zwłaszcza, że tuż kwiaty
I list rzucony najniedbalej leżał,
Jakby tam przeszedł jeden z onych smutków,
Co do nikogo z ludzi nie należał
Ani należał komu — owoc skutków!

Po chwili, puste rzucając naczynie,
Ścisnęła ręką dłoń Artemidora
I przechyliła k’niemu blade skronie,
Mówiąc coś, jakby osoba niechora,
Lecz jak się dzieci bawią w swej pościeli;
Rękoma włosy zgarniając na oczy
Z kwileniem płaczu, to znowu weseléj
Do rozpierzchniętych gadając warkoczy,
Jak gdy kto z żywem bawi się stworzeniem;
«Bądź zdrów!» wołając i znowu: «Bądź zdrowa!»
«Liry mi z sobą nie unieś, bo jęknie —
Podsłyszą szpiegi, co się w lirze chowa,
Rozbiją na krzyż, że każda z strun pęknie,
Spadkami pękań tych wyrzekłszy słowa
Wszystkiego, co jest na świecie coś warte,
A ludzie patrzeć będą, jak ta mowa
Odleci w lazur, pierś mając rozdartę.
I jeszcze o drachm założą się parę,
Czy też do Grecji szczątki jej dolecą?»
———————————
«Oh! tak jest, mówię ci, kolosy stare,
Z gajów swych cicho wyzierając, lecą —
Orfeusz, Homer! Patrz —»

I wskazywała
Palcem w zasłony cienie purpurowe.
«Sokrat — z motylem czy liściem na czole —
Pokazuje mi coś[1] — Amforka mała —
A taki wielki świat, tak wielkie bole!
I śmierć — sen — sen — śmierć —»

I skonała.
«Oh, niźli pójdą precz» — wygnaniec rzecze —
«Trzebaż mi było ostatnią z Hellady
Pożegnać pierwej? Eheu, nie miecze,
Lecz poniewierka już, a skryte jady
Narodu resztom następują w ślady!»
Co że zawołał głosem rozpaczliwym,
Służebne wbiegły, Egipcjanka z niemi,
I rozpoczęły nad ciałem nieżywém
Szlochać — list, flaszkę, kwiaty brały z ziemi.
Noc nadchodziła. Sąsiednie osoby
Wchadzały mimo niegościnnej doby.
Pochodni kilka tam i owdzie długo
Noszono szepcąc, gdy mistrz w swej opończy
Wytartej stał się pogrzebowym sługą:
Przyjaźnią, prawdą i bólem okryty,
Nie myśląc, jak z nim pocznie wieść i skończy,
Wygnania nawet zapomniał — łez syty.


XXVIII.

Poza murami, poza czerwonemi,
Wokoło wzgórza, sypanego z ziemi,
Jako gdy ogień wzniecają pastuchy,
Ludzie się jacyś krzątali, czy duchy.
Gdy wiatr jesienny, idąc po Kampanji,
Skrzydłami swemi stos poddymał suchy
I słowa imał śpiewanej litanji,
Smutki swe do nich mieszając stepowe,
Dym zwijał w kłęby albo zażegnięte
Porywał z stosu wieńce cyprysowe,
Okrągłe ciskał, dalej rozwinięte...
Bursztynowemi polewan aromy,
Palił się stos ów czworobocznie stromy,
A grupy ludzi odeń aż ku bramie
W zbliżeniach różnych stały.
Było rano,
Chłodno. Mąż jakiś, obrzucając ramię
Gęstemi płaszcza fałdami, za ścianą
Appijskiej bramy, w którą właśnie bigi
Wchodziły, szepnął ku towarzyszowi:
«Niedługo konne zaczną się wyścigi
Jezdnych»[2].

  1. Kiedy Sokrates wypić miał truciznę, pocieszany był we śnie przez postać, cytującą mu wiersz Homera; widzenie więc to Zofji na tem jest osnute. (P. P.)
  2. Konne wyścigi jezdnych — ten wyraz znaczy tu po rzymsku: jezdnych, to jest szlachty rzymskiej. (P. P.)