Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/356

Ta strona została przepisana.

Droższy jest, niźli wszystkie miljony;
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny, w czemś umorzony,
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś, co ich nie było,
Niema, ni może kiedyś być, jeśli
I własną przez nich rozrządzasz siłą.
Rzecz ta wszelako zbyt jest zawiła.
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Mistrzu, na oko mężów już obu
Widzę, bez twego patrząc sposobu:
Jeden się z drugim wadzi po drodze.
Są królewice, bracia i wodze.
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy,
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia.
STARZEC. Zgadobliwością zabiec im drogę,
Ni poznać, czemu idą, nie mogę.
Starcowi nieraz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega, a noc mię wzywa,
Odbiega dzień mię, a noc mię woła,
Czuję, że długo już nie zabawię,
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
LILJAN. Przyszli i stoją.
STARZEC. Wołaj rycerzy!
LILJAN. Chodźcie, mężowie! Staruszek leży.
RAKUZ. (wchodząc) Na pocisk procy przed domu progiem
Nieco się wstrzymać jest rzecz godziwa;
Do grodu zwykłem słać chłopca z rogiem,
Co, trąbiąc, imię moje nazywa.
Trąbienia sztukę zna jako mowę,
Tak, że się straże dziwią grodowe,
Panny z lipowych patrzają alej,
A ja mu kiwam: «Trąb waszeć dalej!»
Tego brat Krakus, jakby sosenkę,
Z rozkutym koniem zostawił w boru.
Dobrze, że, ojcze, nie macie dworu,
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę.
Książę brat, Krakus, gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi,
A ja mam zwyczaj, że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.
KRAKUS. Wstydzisz mię, bracie!
RAKUZ. Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyśle tłumaczy.
Cóżbo osoba może sędziwa
Mniemać, gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt?
STARZEC. (przerywając) Nieraz to bywa,
Będzie, bywało i potrwa długo.

(do Krakusa)

Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi!
KRAKUS. Synowie króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła pani,
Przez którą Niemce są odegnani.
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węglami
Smok czarną jamę wykopał kłami.
Z tym ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nieraz w okna, gdzie starzec drzémie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga.
Skosisz ją, drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! Pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach, u okien ciosowej ramy,
Sto jasnych włóczni na czole bramy,
Sto drugie pokąd w odwodzie mamy,
Dopóty żywot pędzimy taki,
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już w każdej z komnat drzwi, okna, progi,
Posoką gadu spluskane, czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią,
I końca niema temu gadowi,
Aż ramię w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A niema końca temu smokowi!
STARZEC. Któż z was był rajcą, by szukać rady?
RAKUZ. Ja pierwszy byłem!
KRAKUS. A jam opieszał.
RAKUZ. Naglić musiałem, żeby pośpieszał.
STARZEC. Nie będzie gadem, kto zetrze gady,
Gadem nie będzie, kto gady zetrze.
Sprawa ta stała się już daleko,
Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa zowąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;
To zaś jest tylko odrośl kaleki,
Jeśli już gnije, skoro go potną,
Jeśli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza.
Ten, sprawę Węża napamięć umiał
I znał, co ręka czyni z nim boża.
Słuchałem długo, ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma,
Co jabłoń owdzie posadził złotą,