MAK-YKS. (do Szeligi) To jest nic...Przysiędę ze znużenia.
Czczy byłem... Te złamki... — jadłem szybko...
A czułem zbyt... lecz... stało się wszystko.
Tylko jeszcze... dwa słowa do pana...
Twą porękę przyjmuję — odpływam!
Tu od jutra znieważonym będę.
Wieść dawno już krąży niewstrzymalna,
Skoro tak i sam twierdzi urzędnik,
Dostatecznie we względzie tym świadom.
Zresztą — strute mam serce... i wesołość...
Poniekąd zużyty czas i zdrowie —
Pozostało imię... te osławią...
HRABINA. (poruszając się z miejsca)
Mak-Yks! Ze mną pierw wszędzie pojedziesz,
Do każdego z domów w okolicy,
I gdzie zwyczaj bywać na przechadzce,
Ażeby cię obok mnie widziano
Jak bliskiego, którego poważam.
Nadto jeszcze sama cię przedstawię,
Żebyś został członkiem komitetu
Do wieczystej zapisanym księgi
W naszem Towarzystwie Miłosiernem.
MAK-YKS. (szukając kapelusza) Ja jestem nim... jestem chrześcijanin.
HBABINA. (milcząc podnosi się, bierze pierścień i idzie do krewnego swego)
Mak-Yks! Ja ci ten pierścień — tak, jak jest
Włożony na moją rękę prawą...
Ja — ci — tak — go daję... Ludzie zamilkną!
Słyszysz? — jakie milczenie stało się —
MAGDALENA. (prawie klękając)
Marjo! O całą kobiecość jesteś
Wyższa od siebie samej! Oddawna
Przeczuwałam cię...
HRABINA. Mak-Yks! Odpowiedz...
MAK-YKS. (z ukłonem) Pani! Brylant twój mnie «darowałaś».
Dopuszczając, że się przy mnie znajdzie...
HRABINA. Nieprzytomną byłam!!... Lecz na teraz
Nie sam daję ci pierścień. — Odpowiedz!
MAK-YKS. Pod naciskiem skandalu twa ręka
Gdziebykolwiek skłonić się raczyła,
O pani, czyliżby niesła z sobą
Najdroższą rzecz, to jest: wolę wolną?...
Skandalowi miałżeby twój przyszły
Winnym być to, co rad dłużyć tobie?...
Nie, o pani! Ja w blądbym cię wewiódł,
Możebym i zdradził, jak ów, który
Podałby się za strzelców książęcia
Dlatego, że właśnie, gdy on celił,
Piorun odbił sokołowi głowę...
Nie, o pani, szlachetna kuzynko!
Wysoko się mylisz, lecz mylisz się:
Szczytność dlatego właśnie jest szczytna,
Iż przypadkiem się nie otrzymuje.
Z niebieskiego ona idąc źródła,
Samotchnienną i wolną jest zewsząd.
Wspaniałym któż przez konieczność bywa?
Jeśli nie oszukujący wolę własną,
Która w odwet omyła go zczasem?
Mężczyzna, któryby narazie
Przyjął tak ponętny nadmiar serca,
Okazałby się tylko zręcznym. Ja,
W epoce tej, w dziewiętnastym wieku,
Nie raczyłem się w zręcznościach ćwiczyć.
Owszem, bywałem niezgrabnym często!
Niezgrabnym być — może przenosiłem.
Czemu? Niech zrozumie, kto jest w stanie!
HRABINA. (groźnie) Słuchaj! Mężczyzny to jest rzeczą
Zamieniać doraźne wzniosłe chwile
W potoczysty i równy ciąg życia.
Lecz, jeśli ty zbyt słabym jesteś,
Mężczyzną jeśli jesteś niedość,
By takowy podjąć obowiązek,
Ja go spełnię.
MAGDALENA. (z zapałem) Marjo, jesteś wielka!
SZELIGA. (do Hrabiny) Pani, pozwól, bym twemu krewnemu
Danego mu słowa nie dotrzymał.
Obiecałem mu albowiem podróż
Do nowego świata, za ocean.
Obietnicę tę na teraz cofam.
Słowo złamać, panie, jest boleśnie.
Ja przyjmuję następstwa... Złamałem.
HRABINA. (patrząc w oczy Szelidze)
Prawda, panie, że to trud niezwykły,
Co w tej chwili zrobiłeś i robisz:
Dla kogokolwiekbądź to podjąłeś,
Szlachetnym jesteś dwakroć, gdy, łamiąc
Słowa twe, zostają ci bez skazy.
Chwilkę czekaj, nim ci podziękuję,
Hrabio! Krewnego chcę pierw zapytać
O odpowiedź, na teraz niezbędną.
Mak-Yks! Czy mnie nie kochałeś nigdy?