Kto się tam anonsować chciał, anonsował się; kto zaś jak do pokrewnej a poważnej osoby wchodził, ten wchodził sposobem swoim; kto znajdował się nagle na wieczorze, bo obiadował był tamże, i potem jakoś tak magicznie, tak prędko godziny ubiegały, że on się znalazł nagle przy świetle lamp, — ten znajdował się...
Że godzi się mieć także i wyłączny dzień wieczornej recepcji w tygodniu, więc ten dzień był, lecz nominalnie.
Omyliłby się bardzo jednakże, ktoby taką samoistną harmonję za brak staranności jakiejkolwiekbądż poczytywał; była to owszem negligentia diligens[1] — zadanie, kto wie, czyli nie najznamienitsze tak w sztuce życia jako i w życiu sztuki!
Słowem, że, gdybym takowego-to, a prawie codziennego wieczora skreślić miał istny całowzór, porównałbym go do niewielkiej, lecz odegranej wytwornie symfonji[2].
Ta rozpoczynać się zwykła była tonem bezwybitnym, swobodnym i potoczny zaledwo mającym wydźwięk — niedostrzegalnie on się jednak to niecierpliwił, to podnosił, gdy od czasu do czasu wlatującemi nagle i nisko, bystro i okrężnie, nowinami, do krążenia jaskółek podobnemi, bywał zlekka trącany... Kiedy niekiedy, tam i ówdzie, uśmiechów warjant[3] i sam nareszcie wyraźny śmiech nadłamywać się zdawał całość toku, alić natychmiast głębokie i szerokie serjo[4] powstawało i pogodną płynęło rzeką akordów...
Rozmowa, tak się sama prowadząc, bo nie przewodził nikt jej, czyniła, że pod godzinę pełni wieczoru i wszystkich i wszystko jeden zdawał się ożywiać temperament.
Myśliłbym nawet, że wiek jeden, i że, jak niektóra dawna legenda chrześcijańska podaje, wszyscy tam mężczyźni miewali nagle około lat 33, a o lat dziesięć mniej wszystkie damy, bo podobno, iż w zmartwychwstaniu tak być ma!...
O jednej z chwil takowych późnego już wieczora wydawało mi się, że prąd ten dziwny istotnie wszystko wkoło objął.
Patrząc zaś na kwiaty, które do połowy okien wielkich gęsto wznosiły się, podejrzewałem służącego o niezgrabność, podejrzewałem go, że wygibnął był tacę, że aromu herbaty i rumu udzieliło się nagle zasypiającym już roślinom — słowem, że nie bez przyczyny jaskrawszemi one patrzą oczyma!... Róży jednej nie podejrzewałem o zapomnienie się tak gminne, lecz płomienisty granat mógł nie być trzeźwym, a ponsowe i wielkie usta geranjum[5] lśniły się wyraźnie, jak podpiłe.
W taki-to jednak wieczór, w taką chwilę (o, natrętne spomnienie!), generałowa zawezwała mię palcem zdala do fotelu swojego i prosiła, ażebym do salonu jej zbliżył i prezentował jej skrzypka wielce słynąc zaczynającego, a który u wód koncerta dawa.
To zaś, że u wód miejsce miało, przepomniałem był na wstępie wypowiedzieć.
Matrona salonu, jak bywa ich wieku obyczajem, miewała przy sobie dostojne młode osoby: to córki krewnych swoich, to rodów jej blisko zażyłych.
Taką znalazła się na teraz Róża P. (Pomian), bujna ukraińska piękność — dla umiejętnie patrzących — lub «panna przystojna», «panna niczego» — dla zapatrujących się na rzeczy sposobem zwykłym.
Generałowa jednakże, lubo sama miała tak krótki wzrok, jak wielkie oczy, co nadawało jej dziwne spojrzenie, jakoby obejmujące naraz wszystko i przyzierające się z trudnością, znała wybornie piękność Róży; zarzucała jej tylko, zdaje mi się, iż mówiła głosem zbyt donośnym, lubo żadnego w sobie deklamatorstwa nie mającym, i czego ja nigdy nie postrzegłbym był, gdyby nie mówienia ludzi i gdyby nie ta skłonność do robienia zarzutów, bez której nie może istnieć realizm! Owszem, bardziej do upomnienia zdawała mi się bywać poprawa i przemiana głosu na mniej wybitny, niźli upominanie, które ją niezawsze najzręczniej powodowało...
Róży P. piękność potrzebowała trafnie obranego dystansu[6], z powodu, iż posągowo całą była. Kibici wgiętość i cała jej linja, o które] kobiety południa i większej części wschodu wyobrażenia nie mają, łączyła się w całość z podawaną udatnie pełnią szyi, przez wielkie ciążenie ciemnych i bujnych włosów naginanej... Oczy, spokojne i głębokie, do zaczarowanych jezior podobne, gest ramienia arcyszlachetny i coś z zamyślonego łabędzia we wszystkości poruszeń.
To też większość obywateli krajowych zwykła była mówić o niej: «Panna!... niema co mówić»; Polacy albowiem używają powiedzenia «niema co mówić» wtedy, gdy jest bardzo wiele do mówienia, podobno