Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/572

Ta strona została przepisana.

żenia, jakiego się doznawa przez bezświadome przejęcie się cudzym gestem gwałtownym.
Postać jakaś wiewna i ciemna, zdało się mnie, że krokiem uciekającym przebiegła szerz drogi przede mną i ogarnęła mię całym gestem swoim, a potem we wielkich łomach głazów znikła, wynurzyła się na chwilę z ich usłony i jednym całego ciała rzutem klękła przed kaplicy drzwiami.
To być musiało nieułudne, gdyż usłyszałem tępy stuk czoła o mur lub o bronz podwoi, jaki wydawa rzecz krucha lub delikatna, rubasznie na bok odepchnięta. Wszelako uręczyć siebie dostatecznie nie mogłem, czy istotnie kto przebiegł drogę, czyli wydawało mi się co widzieć skutkiem niezwykłego światłocieniu i działalności nerwów wśród zelektryzowanego powietrza.
Lecz, skoro nagle, i ni stąd ni zowąd, myśl mi przyszła nieusprawiedliwiona i nieupowodowana niczem, jakoby postać ta była panną Różą, natychmiast się spostrzegłem, że jestem pod wpływem nerwowego rozstroju ułudnego, i ze scientyficznym uśmiechem spokojnie i trzeźwo szedłem dalej, wkrótce na właściwej drodze powrotu się znalazłszy.
Nie zadziwiło mię bynajmniej, ani tego za nietrafne poczytywałem, gdy, zajęty zmianą dość przemokłej odzieży, usłyszałem nagle za sobą wnijście Oskara. Lecz, skoro się ku niemu z przyjęciem gościa obróciłem, wytrzymać nie mogłem strasznego jego widoku...
Barwa blada połamanego kapelusza i barwa oblicza były jedne, widziało się tylko pas żałobnej krepy, przekreślającej odłam muru. Zwarte usta zacięte i, jak dwa gwoździe, oczy nieruchome dopełniały całości, podobnej do zaniedbanego jakiego fatalnego pomnika grobowego. Trzymał on w ręku smyk i rękawiczkę, chciał mówić coś, lecz runął w głęboki fotel.
A potem z zatrzymywanym w piersiach ogromnym szlochem wyjąknął:
— «Zerwane wszystko... najnieszczęśliwszy człowiek jestem!... Tylko mówić nie mogę...»
I, uparcie szloch zatrzymując, ocierał z czoła zimny pot, który, z jedną łzą ciężką spotkawszy się, całą twarz biegiem swoim dzielił na dwoje.
Najwłaściwszem było naglić, ażeby mówił, i to czyniłem, lecz bez rychłego skutku.
— «Mów! Oskarze drogi!» — rzekłem nareszcie — «godzi się albowiem wspomnieć i na to, że ani świadomie cię pocieszać, ani dzielić nic świadomie z tobą nie umiejąc, skazujesz mię na ból nieużyteczny».
A to gdy rzekłem, on wstał i wyprostował się z troszkę teatralnem wysileniem, podał mi rękę i rzekł: «Przepraszam cię» — — lecz niebawem stoczył się na nowo w fotel i, znów zeń do siedzenia zwykłego powróciwszy, zakrył oczy chustką, te słowa mówiąc:
— «Rozmowa o sakramentalnym pocałunku u pierwotnych wyznawców stała się motywem licznych domówień i tajemniczych modulacyj[1] tak głosu jak uczucia. Wznawianą ona bywała i wznawiała się sama... Siedziałem obok tej, której już nigdy nie zobaczę... Miałem od niej odebrać jedną odpowiedź (tak przynajmniej na arkadzie mostu zdało nam się, że było przyrzeczonem). I odebrałem tę odpowiedź, zaiste, ale w ogólnej rozmowie, i to tak donośnym głosem, że nawet zupełny nieuk zgadłby jeszcze, o ile ona nie do mnie, obok siedzącego, ale do czwartej lub do piątej osoby zdala skierowaną była, acz słowami, przeze mnie czekanemi... Wątpisz może, że miałem dosyć sił, ażeby wstać, obrócić się do hrabiego X., który widocznie był ową właśnie osobą oddaloną, i ofiarować mu krzesło moje przy pannie Róży, aby (rzekłem) nie utrudzała głosu swego!... Co zaszło dalej, nie wiem dość jasno; miałem do niepokonania silną febrę... To pamiętam tylko, że oczy wszystkich były wlepione we mnie i że coś przez niepewność ruchów moich stłukłem, czy wywróciłem... Wyszedłem...»
— «Najnieszczęśliwszy człowieku!» — zawołałem z bólem serca prawdziwym — «albo się omylasz, albo omyliłeś się o całe twoje szczęście. Wiedz, że ona ma głos nierówny, ona głos ma taki... to jej głos tylko... Czyliż tego, co wszystkim jest znajome, dopiero się od głębokiej rany własnej dowiadujesz...?»
Słysząc to, Oskar przybrał nagle odmienną postać i ze spokojnością szczególniejszą począł na sobie nieład odzienia poprawować, nierówność zapięć fraka, nieukład włosów...

Podjął z ziemi kapelusz połamany, leżący przy krześle, i z pomocą kolana powrócił mu zwyczajną formę, a potem ze

  1. modulacja (łac.), cieniowanie, podnoszenie lub zniżanie głosu.