Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/578

Ta strona została przepisana.

Redaktor, poprawiając giętkie okulary, dopowie:
— «Nie jest łatwem coś uderzającego stworzyć w epoce nieśmiertelnego Wiktora Hugo[1] i innych nieśmiertelnych. Chciałem wszelako sam być w teatrze... lecz — spojrzał na kalendarz i wyczytał «Rozalji panny» — lecz to był dzień otwartego wieczora u generałowej, a żałobę i pamięć tej zacnej matrony czcić jest godziwem».
Westchnął.
— «Myśl nawet była w redakcji naszej poświęcić ustęp temu gwoli i znalazłoby się zapewne na to miejsce, lecz, sporo pierw anonsów płatnych usunąwszy...»
To i podobne mówienie gdy zamknął gość i gdy sama się przez się wizyta w swej treści wyczerpnęła, podniosłem się ciężko znudzony i, odprowadziwszy do drzwi redaktora, który mówił: «Ochraniać się trzeba», zamknąłem drzwi, spojrzałem potem naokoło, a zarazem widząc kopertę na stole, i kontramarkę na ziemi, i kalendarz ścienny — głośno splunąłem...
Człowiek ten nic mi nie powiedział — nic! Wydawało mi się, że jest w powietrzu swąd i że, jeżeli się wolno tak wyrazić, czuć jakiś rozkład chemiczny jakiegoś okolicznościowego słowa, nie żywego, lecz upowodowanego zdarzeniami.
I obmierzione mi zostało na dni kilka wszelkie literackie zajęcie, tak, że usunąłem przyrządy piśmienne i portfele moje w bardzo odległy zakąt stołów i że, nic nie mogąc robić, wychadzałem za miasto w pole...
I szczęście wielkie, że nikogo też nie spotykałem!
Raz jedynie zacny z kraju obywatel, zatrzymawszy mię gwałtem na chwilkę, rzekł mi był z ubolewaniem:
— «Cóż to za smutny przypadek — ta ś. p. panna Róża. Bo żeby to nie u wód, gdzie się przecież dla zdrowia jeździ!... Acz i tu, panie dobrodzieju, tak samo się przeziębisz, jak gdzie indziej... Wyznać też należy, że to panna była — niema co mówić!»
Może ów napotkany rzekł był i coś więcej jeszcze, lecz tego nie wiem, bo chadzałem niesiony poczuciem niesmaku głębokiego, i zdarzało mi się ani spostrzec, jak nagle zamiejska mnie jaka okolica otoczyła.
— «Co ci ludzie z poczciwości słowa zrobili!?» — tyle tylko niekiedy do siebie samego spowiadając, znów szedłem dalej...
A oto razu jednego, o południu, stanęła przede mną, jakby obraz, niewielka, równa, wonna łąka, jedną falą pagórka swego łagodnie się pochylająca we wąskie łożysko strumienia, którego nurt, gdzie niegdzie szklił się widocznie. Bieg zaś cały przez długość lekkiego parowu łąki uwidomiał się raczej wiewem trzcin, silną zielonością roślin i kwiatów dwubrzeżnych obfitością. Czarne kępy mięty pachnącej, niezapominek mnóstwo lazurowych i wysokie irysy wskazywały kierunek tego strumyka; kładka leżała czysta, równa, myta rosami i ocierana powiewy — tam i sam chodziły gęsi, nieco gubiąc się w trawach i białe tracąc pióra, które wiatr gonił.
Dzieweczka maleńka pono gęsi te pasła, albo one ją... gdyż szła, gdzie szły — to też ją nazywano we wsi «głupia», bo wielkie, szare oczy miała zawsze kędyś wlepione, a bronzowe słońcem i zaniedbaniem rączęta i stopy bez udziału tych oczu, zawsze gdzie indziej wlepionych, obchodzić się musiały, same sobie naoślep radząc.
Zbliżyłem się do kładki bez wyraźnej myśli przejścia na stronę dzieweczki i jej gęsi.
Irys jeden, jak ametystowy kielich, tem jaśniej barwą swoją oczy wabił, iż chwiało się na nim uczepione wielkie, białe pióro gęsie, jak żagiel zgięte.
Po dwakroć laską moją zakrzywioną jak rzymskie pedum[2], próbowałem z kładki przynaglić ku sobie kwiat nadbrzeżny... gdy na razie, to widząc, skoczyła «głupia» i urwany kwiat razem z piórem podała ku mnie bronzową rączką swoją.
Całość tej małej postaci, na zielonem tle się uwydatniającej, gdy zatrzymała na chwilę wejrzenie moje, znudzona tem dzieweczka wrzuciła mi w rękę kwiat i pióro, wołając:
— «Chcesz to, masz! — ja za gęsiami lecę...»
I pobiegła szczera i wesoła...

Dopiero więc tej głupiej winien jestem powrócenie mi pióra do ręki, którego i używanie i użytek obmierzili mi byli literaci.

1883.


  1. Wiktor Hugo (1802—1885), największy poeta romantyczny Francji.
  2. pedum (łac.) — kij pasterski.