Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/581

Ta strona została przepisana.

leżącego w łóżku z nabrzmiałemi nogami, co, że w pończochy i trzewiki ubrane były, odrazu poznać można było. Siostra artysty siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna... On, w cieniu głębokiego łóżka z firankami na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo tak, jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego... coś, co albo arystokracja ateńska za religję sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej, albo to, co genjalny artysta dramatyczny wygrywa np. na klasycznych tragedjach francuskich, które, lubo nie są do starożytnego świata przez ich teoretyczną ogładę podobne, genjusz wszelako takiej np. Racheli umie je unaturalnić, uprawdopodobnić i rzeczywiście uklasycznić... Taką to naturalnie apoteotyczną[1] skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go zastałem... Owóż przerywanym głosem dla kaszlu i dławienia wyrzucać mi począł, że tak dawno go nie widziałem; potem żartował coś i prześladować mię chciał najniewinniej o mistyczne kierunki, co, że mu przyjemność robiło, dozwalałem; potem z siostrą jego mówiłem; potem były przerwy kaszlu, potem moment nadszedł, że należało go spokojnym zostawić, więc żegnałem go, a on, ścisnąwszy mię za rękę, odrzucił sobie włosy z czoła i rzekł: «...Wynoszę się!...» i począł kaszlać, co ja, jako mówił, usłyszawszy, a wiedząc, iż nerwom jego dobrze się robiło, silnie coś czasem przecząc, użyłem onego sztucznego tonu i, całując go w ramię, rzekłem, jak się mówi do osoby silnej i męstwo mającej: «...Wynosisz się tak co rok... a przecież chwała Bogu oglądamy cię przy życiu».
A Chopin na to, kończąc przerwane mu kaszlem słowa, rzekł: «Mówię ci, że wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendôme...»
To była moja ostatnia z nim rozmowa, wkrótce bowiem przeniósł się na plac Vendôme i tam umarł, ale już go więcej po onej wizycie na ulicy Chaillot nie widziałem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

...Przed śmiercią jeszcze Chopina zaszedłem był raz na ulicę Pontieu przy Elizejskich Polach do domu, którego odźwierny z uprzejmością odpowiadał, ile razy kto zachodząc pytał, go, jak się Monsieur Jule ma... Tam, na najwyższem piętrze pokoik był, ile można, najskromniej umeblowany, a okna jego dawały na przestrzeń, jaką się z wysokości zawsze widuje, tem jednem tylko upiększoną, iż czerwone słońca zachody w szyby biły łunami swemi. Kilka doniczek z kwiatami na ganku przed oknami temi stało, a ośmielone przez mieszkańca wróble zlatywały tam i szczebiotały. Obok drugi maleńki był pokoik — to sypialnia.
Było to więc około piątej godziny po południu, kiedy przedostatni raz byłem tam u Juljusza Słowackiego, który właśnie kończył obiad swój, z zupy i pieczonej kury składający się. Siedział przeto Słowacki przy stoliku okrągłym na środku pokoju, ubrany w długie, podszarzane palto i w amarantową, spłowiałą konfederatkę, akcentem wygody na głowę zarzuconą. I mówiliśmy tak o Rzymie, skąd właśnie że niezbyt dawno przybyłem do Paryża; o niektórych znajomych i przyjaciołach — o bracie mym Ludwiku, którego ś. p. Juljusz rzewnie kochał; o «Nie-boskiej Komedji», którą wysoko bardzo cenił, o «Przedświcie», który miał za piękne dzieciństwo... Także o sztuce, że wpadła w mechanizm; także o Chopinie (który żył jeszcze), a o którym Juljusz, pokaszlując, rzekł mi: «Parę miesięcy temu spotkałem tego moribunda...»[2] Sam wszelako pierwej od Fryderyka Chopina odszedł ze świata widzialnego, umarłszy.
Do pokoiku tego, który, jak Juljusz mawiał, «zupełnie byłby dla szczęścia człowieka wystarczającym, gdyby nie to, że w jednej stronie jego kąty nie są zupełnie proste, źle będąc skwadratowanym» — do tego, mówię, pokoiku innego dnia wieczorem zaszedłem był, a Juljusz stał przy kominie, fajkę na cybuchu długim paląc, jak to używa się w Polsce na wsi; na kanapie siedział malarz Francuz (którego Juljusz potem egzekutorem testamentu swego zrobił)[3], ale ten nie mówił i milczał milczeniem mało naturalnem i siedział. Nad kominkiem wisiał bronzowy medal, Juljusza przedstawiający, który jest jedną z najpiękniejszych w tym rodzaju robót Oleszczyńskiego[4].

O Francji, o rewolucji, o rzymskich wypadkach mówiliśmy — on naturalnem, ale

  1. apoteotyczny (grec.) — jak w apoteozie, tj. ubóstwieniu.
  2. moribundus (łac.), skazany na śmierć, mający umrzeć.
  3. Karol Petiniaud-Dubos.
  4. Antoni Oleszczyński (1794—1879) rytownik.