Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/622

Ta strona została przepisana.

Bo szybszy i nie jako czas i przestrzeń marny,
Szybszy od gromu, szybszy od wszelkiego trafu,
Od ścisłych czasu mierzeń — co więcej, iż przytem
Niewydrożonem sumień płynący korytem.
Chciej-no go pendzlem schwycić, musisz wprzód sam w sobie
Zbudować się ku temu — twarze wtedy obie,
Tego, co kreśli obraz, i jego modelu,
Podobne są chwilowo, współzbłysnąwszy w celu.
Mów, jak chcesz, i zwij, jak chcesz, te słowa, a przecie
Każdy, kto palcem sztuki dotknął, wyzna ze mną,
Że tak jest pewno, pewniej, niż wiele na świecie
Nieomylności ludzkich, — i, choć mówię ciemno,
Jaśniejsze to od jasnych wielu kontradykcyj[1],
Co świecą dziś, lecz jutro już trza im restrykcyj[2],
Nawet i kłamstw, ażeby świetną ich wymowę
Utrzymać — bo rozpierzcha się, jak mgły marcowe,
Po których ciemne widać błoto.

O, tak, bracie:
Katakumby tak mówią, tak tu i w dogmacie,
W życiu i w wiedzy. Cóż mi są metempsychozy?
Eneasz wszedł do piekieł i wyszedł bez zgrozy,
Orfeus i Pytagor byli tam niechrzczeni —
Lecz mnie ci więcej drożsi, co, w rzeczach potocznych
Trzeźwi będąc, są przecież w wieczne zachwyceni,
Treść niewidzialną z onych zgadując widocznych.
Jakkolwiek wiem, iż ludzie uwzięli się na to,
Żeby nie iść do niebios, lecz stękać za kratą,
Szwankując się i trapiąc. Wszystkie weź cmentarze
I aby jeden pokaż, który mi zaprzeczy:
Bo inna protestanckie one wirydarze[3],
One ogródki, ono, wcale nic do rzeczy,
Skrywanie aktu śmierci kobiercem fijołków,
A inna zamyślenie smętne pod drezdeńską
Sykstyną Rafaela, pogodnych aniołków,
Co wieją jeszcze oną wolną, nazareńską
Prostotą i bynajmniej nie są przerażeni
Widzeniem, ani oczu kryją, jak Żydowie,
Kiedy grzmotami mówił Bóg w snopach promieni
Do Mojżesza — i owszem, to im jest na zdrowie.
Twarzy swoich nie martwią one wyniszczeniem,
Lecz włos trefiony mają, wzrok jasny natchnieniem
I łagodnością błogiej głębiny sumienia:
Grób żaden tak lekkiego nie użył kamienia! —

Nieraz gorzki mię uśmiech brał na tych cmentarzach,
Gdzie plączące niewiasty, w batystach[4] z marmuru,
Martwią się; nie widziałem w tych posągów twarzach
Różnic życia a śmierci — wszystkie, jak z albomu
Portrety, które mało obchodzą nas w domu.
Widziałżeś grób człowieka, co umarł szczęśliwie,
Grób prawie że radosny? Grób, co tobie mówi:
Ciesz się, bo oto ludzie kończą już godziwie
I śmierć podobną bywa łagodnemu snowi!
Krokiem zwycięstwa nowym nie pogardzaj, bracie!
Nie — oni ci postawią płaczącą figurę,
Siebie żałując — w trzy dni ani wiesz o stracie.
Skoro ci ząb wypadnie, czujesz miejsce próżne,
Lecz często mniej, gdy duchy odchodzą podróżne,
A figury kamienne płaczą — płaczą zrana
I wieczór, jak najęte.

O ty ukochana
Ludzkości chrześcijańska! Czy taić ci o tem,
Że jesteś nieskończenie szanowne nicpotem? —
Osiemnaście więc wieków trwasz, a taka próżnia

  1. kontradykcja (łac.) — sprzeczność.
  2. restrykcja (łac.) — ograniczenie, zastrzeżenie.
  3. wirydarz (łac.) — gaik lub ogródek przy domu.
  4. batyst (fr.) — tkanina lniana bardzo cienka a gęsta.