Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/652

Ta strona została przepisana.
LEKCJA TRZECIA.

Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto epopei aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, — pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania.
Umysł francuski ma do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym, czynem, lecz praktyką. Jakoż, gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich, co jest oryginalność, nie znalazłoby się na to odpowiedzi. Czyn a praktyka, to dwie rzeczy, których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem tylko, że, jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż, ile razy autor komedji jakiej użyje zwrotkę jedną z komedji, przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł, do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów. Nie moja w tem rzecz pytać, co godniej, a co wygodniej? Czy przez rozjaśnianie pojęć czy przez karanie braku pojęć działać?... Ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie i kodeks jest tu profetyczniejszy[1] od teoryj literackich współczesnych — i policji przeto należałoby miejsce w akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł. Jak to, czyż ona sama nie jest źródłem? — zapyta kto. Takiej oryginalności niema. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich ludzi wolnych, który przeto miał mądrość — gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? — zapyta kto. Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określiłem, jak prace epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka z użytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianemi nabijano karabiny, a drukowane papiery roztarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie, w Irlandji, w Węgrzech i we Francji postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się — i, określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne; ale czyż dlatego, że on nie dopełnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki. Dzieje stoją więcej na tem, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartinowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przedewszystkiem, czego odebrać mu nie można i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: «Was kanst du mir, du armer Teufel, geben?»[2] Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych O’Connel sam tylko może ma moje rzeczywiste sympatje. Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.

Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej niema, nie było i nie będzie. — A Sokrates? Nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom. — Aleksander? Aleksander do Arystotelesa, zdrowia mu życząc, pisze te słowa: «Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, nie dobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiejby było, żebym to ja je sam tylko wiedział». No, ale Cezar? — Ah! Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendôme[3] — wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że ztyłu. Napoleon? Zapewne, ale trzebaby mieć komentarze Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski, robione

  1. bardziej proroczy.
  2. (niem.) Co możesz mi dać ty, biedny diable (ty chudopachołku)?
  3. Kolumna Vendôme na placu tejże nazwy w Paryżu; na szczycie postać Napoleona z założonemi na piersiach rękami.