w literaturze naszej niema dzieł dopełnionych i pogodnych; dziełami takiemi są: «Anhelli», «W Szwajcarji», «Grażyna», «Irydjon», którym jako pogoda twórczości, jako całość toku i rytmu i języka skończoność równe są tylko, a wyższych niema nigdzie. Dziwić się tylko raczej trzeba, że są tak pogodnemi. Utrzymuje doktor filozofji Klaczko, iż właśnie, że zaletą poezji polskiej jest to łamanie się i rwanie, które w «Dziadach» n. p. spotykamy, gdy nam zdaje się, że tego zbyt upiększać i poetyzować sobie nie trzeba, bo to nie poeta, ale społeczeństwo temu winno.
Na zakończenie rysu tego w dowód wysokiej «Anhellego» wartości oświadczamy, że ś. p. Zygmunt Krasiński, dowiedziawszy się przez list mój o zgonie Juljusza Słowackiego pisał mi z Hajdelberga: «Dowiedz się, czy nie zostawił wiadomości co do nagrobku; jeżeli nie, to połóżcie mu napis: «Autorowi Anhellego», a ten jeden wystarczy dla zapewnienia mu sławy na pokolenia przyszłe». Lubo bezpośrednio współczesne to zdanie o «Anhellim», nie mniej przynosi objawiającemu je zaszczytu.
Mamy oto przed sobą dwa poemata: «Beniowski» i «Król Duch»; obydwa są niedokończone, stanowią one jednak moment najdzielniejszy w piórze Juljusza Słowackiego.
Historja cywilizacji jest tak młodą, że pełnoletności swej nie dorosła, oczekuje albowiem na papiery legitymacyjne z mumij egipskich i z azjackich pomników, a których pismo i słowa ledwo że sylabizować dotąd umieją; ale zdaniem mojem, czego jest brak najwięcej, to pamięci serca. Dobrze to bowiem czytać postęp idej, porozstawianych, jako równania algebraiczne, jedna po drugiej, ale czy kto pomyśli ile boleści, ile rozdarć każde narodzenie się myśli potrzebowało? Dopatrzono nareszcie, że we wszystkich semickich hieroglifach opuszczone są samogłoski, co już jest wielką zdobyczą, a kiedyż to dopatrzą, ile jest w historji opuszczonych łez, łkań, rozdarć i tortur, które są powszedniemi towarzyszami narodzenia się i wydojrzenia każdej prawdy. Jako więc królowa Jadwiga, kiedy dano jej wiedzieć o zapłaconej krzywdzie, pytała: «A kto łzy zapłacił?» — tak pyta się dziś dusza chrześcijanina, czytając historję tryumfalną. Wdzięczny przeto jestem poecie, który stara się uwieczniać nietylko pobojowiska, ale i jęki z boleści, i wrzawę, i cierpienia walki dokonywanej, bo są one dla dziejów właśnie że tem, czem owe wyrzucane samogłoski z pomników semickich. I gdyby się dziś mogło rozejść to brzmienie wykrzyknika Ach! jakie szło przez wszystkie wieki i narody, byłoby to tysiąckroć lepiej od wielu ksiąg wyjaśniło dziejów tajniki.
Wielkiej, zaiste, odwagi trzeba, by uświadamiać i uwieczniać współczesne i potoczne momenta. Słowacki miał tę wielką i największą odwagę, i on jeden podobno, że miał ją czasu swego. W «Beniowskim» na każdej karcie czuć się daje powietrze jakieś nie miejsca, ale czasu, kiedy otwierać ust nie można, a milczeć się nie godzi i można tylko sykać z bólu i być przeto uważanym za sykającego węża, chociaż się jest syczącym z bolu niewolnikiem. Pod tytułem tego Juljuszowego utworu czytelnicy w myśli podpisali wyraz «powieść», tak, jak na murze owym, gdzie dla wymagań policyjnych pod rzeźbionym orłem podpisano «paw». Ta też książka rymów o różnych wielkich boleściach, nazwana «Beniowskim», za poetyczny a urwany romans uchodzi. Treść jej ścisła, nagą określona prozą, ukróciłaby poecie czas pracy ale dla społeczeństwa ojczystego zmarnotrawiłaby go może napróżno. U inkwizytorów weneckich były stoły, z otworem okrągłym w środku, a otwór ten nakryty był hełmem: wokoło stołu urzędnicy spisywali, co wyglądająca głowa hełmu mówiła, gdy ciało tak posadzonego winowajcy pod stołem poddawano torturom. Mało też sensu było w tem mówieniu, ale słowem i ideą, łączącą porwane wyrazy był gwałt, a zaś echem gwałtu odpowiadające mu z łona sprawiedliwości przekleństwo. Tak rymy «Beniowskiego» związku i toku napozór nie mające, nie miałbym do niczego przyrównać.
Przekleństwo albowiem jest nierozłączne z każdą pogwałconą prawdą. Każda prawda, narodzona krzywo i ironicznie, dlatego tylko, że jej nie dano narodzić się inaczej, sądzi przez to samo społeczeństwo i jest to najsilniejszem siebie samego przekleństwem. Zniepokój tak słowo prawdy, aby nie mogło w spoczynku i pogodzie dojrzeć, a ludzie się niem strują, o tyle, ile zniepokoili je... Przemilczenie nawet samo potępia: sułtan