Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/695

Ta strona została przepisana.

Mąż, co na prawdzie stoi, jako heros nagi,
Ma już wszystko, gdy dość ma czasu i odwagi.

Takowa to oś skoro wzięła utwierdzenie,
Stało się w dziejach miejsce, nie miejsca widzenie,
Wołające w etery proroczego ducha —
Miejsce pewne, garść ziemi dotkliwa i sucha.
Stąd graniczność, stąd ludów przestanki i mowy.
Konieczny bezinteres międzynarodowy.
Ciała nowe, nie z bioder samych gór powstałe,
Lecz i ze słów, o ile jaśnieją dojrzałe.
A ktoby mi zaprzeczył doniosłości słowa
I że nie wstaje przezeń istność narodowa,
Ni stworzyć to parlament, co historja, zdolny —
Ten wszystko może umieć i znać prócz, że wolny!
Nie rodzimość to bowiem języka zrobiła
W Ameryce parlament, ale słowo-siła,
Tworząc świat cały nowy, jak niebieskie ciała
Za dni pierwszych, gdy twórczość byty wymawiała.
Nie język przenajczystszy genezą[1] korzeni
Waszyngtonowi orła dał i garść promieni,
Lecz Ten, co ze wszech figur i ze wszech przymiotów,
Ze wszystkich tkań, ze wszystkich uciszeń i grzmotów
Czyni ogromną aurę wolności sumienia:
Wysokość sfery słowa, nie wartość korzenia![2]

Zarody i roślinne języków wartoście
Próżna jest, gdy wzajemnie ściągają zazdroście.
Żaden sam z siebie nie był i nie jest dostatni;
Dziś wziętszym ten, co szczegół kreśli akuratniej,
Skoro o pracę idzie i o krajów miedze;
Głębszy stanie się wziętszym, gdy pójdzie o wiedzę.

Proszę hebrajska mową pisać fejletony,
Po parysku dotykać dawidowej struny,
Skandynawskie marzenia wyłożyć na mowę
Rzymskich legistów, kształtne fraszki lucjanowe
Na braminów dialekt. — Zewsząd będą straty,
Każdy język okaże się w czemś niebogaty.
Lecz, jeżeli mąż, członek narodu, już stoi
Tam, gdzie o swe słabości człowiek się nie boi
I gdzie ze stron ujemnych urabia się nowa
Bezstronności potęga, dodatność zbiorowa,
Niechże narodu język strony swe mniej chwalne
Zna i prawdzie zeń łuki wiąże tryumfalne.

Polskiemu językowi na czem z rodu zbywa?...
Na literze! To jego strona jest wątpliwa.
Nie na słowie, ni słowa duchowem bogactwie,
Ni jego włóknach srebrnych, raczej na ich tkactwie.

Litera u nas słusznie nie była pojęta,
(Może Achilles winien, lecz to jego pięta)
Litera za rzecz była uważana szkolną,
Kiełznającą umyślnie, nie bezwłasnowolną,
I ani jeden głos się nie podniósł z otwartą
Myślą, że ona częścią słowa równie wartą.

Do dziś, zaiste, wyznać trzeba, choć boleśnie:
Późno wychodzi książka, czyn wzamian przedwcześnie,
Gdy na wyścigi takie prac, co nieład wadzi,
Patrzą smętnie i mówią: «Kto kogo przesadzi?...»
Do dziś ze wszech historyj tą, która utrafia
W serce sprawy, byłaby książki biografia.
Wszelako bez słusznego litery uznania
Ciągu niema i toku, lecz fazy i drgania.
Fazy, przez same następstw wywołane starcie
Chemiczne, nie zaś z ducha czerpane otwarcie;
Próżne myśli i woli odbrzmiewania czasów,
Które ledwo być winny kreskami nawiasów.
Namiętne dziś, dopokąd odpór jest ich siłą.
Jutro puste, pojutrze ani wiesz, co było.

Tchnąć możesz bez litery i bez jej uznania,
Ale dać nic nie zdołasz: ona rękę skłania.
Ludy, chociaż mniej zdolne, choć płytkie natchnieniem,
Skoro literze wierne, zgłuszą cię swym cieniem
I przejdą mimo twoich uroszczeń, bo one
Dawać mogą, nietylko wskazywać koronę.

  1. geneza (gr.), pochodzenie, powstanie, rozwój.
  2. U nas tylko ciągle korzonki płukają, a do wysokości słowa zbiorowego nie dochodzą, i takowa czystość jest umarłem zwłok umywaniem. (P. P.).