Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/233

Ta strona została przepisana.
GRABIEC.

Nic sobie...

GOPLANA.

Miły! nic sobie!

GRABIEC.

Jakżeś głupia mościa pani —
       170 Nic sobie, to się znaczy, że nic nie przygani
Mojéj piękności... to jest żem piękny. A zwę się
Grabiec.

GOPLANA.

Cóż cię za anioł obłąkał w tym lesie?

GRABIEC.

Proszę co za ciekawość w tym wywiędłym schabku?

GOPLANA.

Proszę cię panie Grabiec!

GRABIEC.

Wolno mówić: Grabku!
Panie Grabku!

GOPLANA.

Któż jesteś...

GRABIEC.

       175 Aśćki panny sługa...
A pytasz kto ja jestem?... to historja długa.
W naszym kościołku stały ogromne organy,
Mój tata grał na dudach: pięknie grywał pjany,
Ale kiedy na trzeźwo, okropnie rzępolił;
       180 Do tego był balwierzem i wieś całą golił,
Golił i grał na dudach, bo golił w Sobotę,
Na dudach grał w Niedzielę; a miał taką cnotę,
Że nie pił kiedy golił, a pił kiedy grywał.
I wszystko szło jak z płatka. Wtém kogut zaśpiewał,
       185 I mój ojciec małżeństwem z żoną los zespolił.
Panna młoda wąs miała, ojciec wąs ogolił,
I wszystko szło jak z płatka. Lecz tu nowe cuda!
Żona grała na dudach, a tatuś był duda;
Grała więc po tatusiu, dopóty grała,
       190 Aż go na cmentarzyku wiejskim pogrzebała.
Ja zaś pośmiertne dzieło pana organisty,
Jestem, jak mówią, ojca wizerunek czysty,