Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Czarów nie rzuca, niech twoje ramiona
Wiszą ku ziemi jak uwiędłe bluszcze.

BALLADYNA. (Rzucając się na szyję.)

       25 Gdzie jedziesz? Mężu...? ja ciebie nie puszczę!
Dla czego jedziesz? czyś poprzysiągł komu?

KIRKOR.

Sobie przysiągłem.

BALLADYNA.

Bogdaj ogień gromu
Bóg rzucał tobie przed konia podkową;
Może piorunem twój koń przerażony,
       30 Piorunem w bramę powróci zamkową.
Więc ty na długo chcesz zaniechać żony?

KIRKOR.

Za trzy dni wrócę...

BALLADYNA.

Czyś ty kiedy liczył
Ile w dniu godzin? ile chwil w godzinach?

KIRKOR.

Niechaj wié człowiek że mu Bóg pożyczył
       35 Życia na krótko, niechaj odda w czynach
Co winien Bogu.

BALLADYNA.

Lecz ty winien żonie
Pozostać z żoną...

KIRKOR.

Nic mię nie zatrzyma,
Muszę odjechać — daj mi białe skronie.

(całuje w czoło.)

Przed ludzi okiem ty wiesz że prawdziwe
       40 Pocałowania dają się oczyma,
A biedne usta tak jako pierzchliwe
Jaskółki, muszą w lot z białego kwiatka
Chwytać miodową pocałunku muszkę: —
Bądź zdrowa żono... Gdzie nasza matka?