Gdy kibitka się ruszyła
Z naszym ojcem śród miasteczka.
Bo wieść między żydków była
Że on, ten xiądz, jak owieczka
Dał się okuwać w kajdany, 140
Że mu krew bluznęła z rany,
Że był znowu biczowany,
W pysk przez Braneckiego bity,
Jak trup — dla tego zakryty,
I cały we krwi czerwony; 145
Bez sił – dla tego niesiony,
Bez ducha – bo już nie jęczał,
A w łańcuchu, bo zabrzęczał
Gdy go kładli do kibitki. –
Nu i potém tylko kitki 150
Tych moskali jak płomienie
Poleciały na stracenie,
Poszły w ciemność z wielką burzą.
Nu, a ludzi było dużo
Na tym placu, wszyscy czarni, 155
Przy jednej tylko latarni
Która była pałająca,
Bez gwiazd żadnych i miesiąca,
W nocy na strasznéj pustoszy,
Jak na jakim grobowisku. 160
Nu, a kiedy Pan Bóg spłoszy
Konie jakie na urwisku?
To co? – głowy się strzaskały!
A on został jeden, cały.
A na wozie ludzkie trzewo, 165
Trup na prawo — trup na lewo,
Kapitan przy swoim Dońcu,
Zwoszczyk żyw lecz jak śmierć biały.
I wóz jego we krwi cały,
A xiądz jakby cały w słońcu 170
Na wozie, w męczeńskiéj szacie,
Jak na jakim majestacie
Jechał spokojny i żywy.
Bo on człowiek sprawiedliwy
I święty....
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/192
Ta strona została przepisana.