Strona:PL Edgar Allan Poe-Opowieści nadzwyczajne tom I 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niała rzecz wszelką. Drzewa barwy czerniawej, żałobne kształtem i postawą — tężyły się kurczowo w widma smętne a uroczyste, szerząc zadumę o udręce śmiertelnej i o zgonie przedwczesnym. Głęboka zamrocz cyprysowa przyoblekała murawę tamtejszą, a źdźbła jej bezsilnie chyliły swe kończyny. Tam — w rozproszeniu widniała garść pagórków przyziemnych, szczupłych, niezbyt wydłużonych, które, mając wejrzenia mogił, nie były wszakże mogiłami, chociaż je po wierzchu i wokół opełzły ruta i rozmaryn. Cień drzewny ociężale padał na wodę i — rzekłbyś — sam siebie w niej grzebał, sycąc mrokiem bezdeń żywiołu. Śniłem, że cień każdy w miarę, jak słońce staczało się niżej, wciąż niżej, — z żalem odłączał się od pnia, który go stworzył, i zaprzepaszczał się w ruczaju podczas, gdy inne cienie co chwila z drzew wynikały, aby zająć miejsce swych zmarłych przodków.
Myśl ta, zaledwo owładnąwszy moją wyobraźnią, już ją rozpłomieniła tak bardzo, że się natychmiast zapodziałem w marzeniach. — „Jeżeli wyspa kiedykolwiek doznała zaklęcia — rzekłem sam w sobie — jest nią napewno ta oto — nie inna.