Strona:PL Edgar Allan Poe-Opowieści nadzwyczajne tom I 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kadła podzwaniały. I moim myślom małmazya dostarczyła zagrzewku.
Po przez wały zrzeszonych kości, przerywanych beczkami i butlami wina, dotarliśmy do ostatnich głębi katakumb.
Zatrzymałem się znowu i pozwoliłem sobie tym razem pochwycić Fortunata za ramię powyżej łokcia.
— Saletra! — rzekłem — Uważ, jak to narasta! Nakształt mchu zwisa wzdłuż sklepień. Znajdujemy się pod łożyskiem rzecznem. Skroplona wilgoć sączy się po przez kościotrupy. Nuże, póki czas jeszcze — uchodźmy! Twój kaszel...
— To — głupstwo! — odrzekł w odpowiedzi. — Idźmy dalej! Lecz — przedewszystkiem — jeszcze jeden łyk małmazyi.
Ukręciłem łba butelczynie wina Grave i wyciągnąłem ją ku niemu. Opróżnił ją jednym tchem. Ślepia jego zapłonęły ogniem trawiącym. Zaczął chichotać i podrzucił butlę w powietrze ruchem, którego znaczenia pochwycić nie mogłem. Przyglądałem mu się — zdziwiony. Powtórzył ów ruch — ruch pocieszny.
— Nie rozumiesz? — zapytał.
— Nie! — odrzekłem.