Przyszedł dziś do nas mularczyk, ubraniu przerabianym z ojcowego, jeszcze białym od gipsu i wapna. Więcej sobie mój ojciec życzył tych odwiedzin, niżeli ja nawet. Bardzo się chłopcem ucieszył. Jak tylko wszedł, zaraz zdjął ten obszarpany kapelusz, cały zresztą mokry od śniegu, i wsadził go w kieszeń; po czym szedł przez pokój tym swoim ociężałym krokiem spracowanego robotnika, który przejął w domu, zwracając to tu to tam tę swoją twarzyczkę okrągłą jak jabłko, z tym noskiem jak mały kłębuszek, a kiedy wszedł do sali rysunkowej, spojrzał wokół na sprzęty i zatrzymawszy wzrok na obrazku, przedstawiającym „Rigoletta“, garbatego błazna, zrobił raptem zajęczy pyszczek, jeden z najlepszych jakie mu się kiedy udały. Nie! Ani sposób wstrzymać się od śmiechu jak zrobi zajęczy pyszczek!
Zaczęliśmy się bawić drewienkami; jest niezmiernie zręczny w ustawianiu bram i mostów, które zdają się cudem jakimś trzymać, a stawia je bardzo cierpliwie i z powagą dorosłego człowieka.
Między zbudowaniem jednej bramy a drugiej opowiadał mi o swojej rodzinie. Mieszkają na poddaszu, a ojciec jego chodzi do wieczornej szkoły i uczy się czytać.
Muszą go rodzice kochać, bo choć ubogo ubrany, ale od zimna dobrze zabezpieczony, ciepło odziany, w wełnianym szaliku, który mu na szyi zawiązała matczyna ręka. Powiadał mi, że jego ojciec jest bardzo wysoki, jak olbrzym jaki, i musi się zawsze we drzwiach schylać wchodząc — ale jest dobry i nie woła na niego inaczej jak „zajęczy pyszczek“. A syn taki maluśki.
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.
Mularczyk.
11. niedziela.