Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Nawet obyci z nieszczęściami, zahartowanego serca ludzie płakali wyszedłszy stamtąd.
A kiedy się stamtąd wychodzi, to zdaje się, że ci, co widzą niebo, słońce i ludzi współbraci, są jakimś szczęśliwym, nie zasłużenie uprzywilejowanym wyjątkiem.
Pewien jestem, że nie ma w pośród was takiego, który by opuszczając tamte smutne progi nie chciał, nie pragnął oddać choć odrobinę swego wzroku tym nieszczęsnym dzieciom, dla których słońce nie ma światła, a matka nie ma oblicza!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Chory nauczyciel.
25. sobota.

Wczoraj, po wyjściu ze szkoły, poszedłem odwiedzić mego nauczyciela, który jest chory. Za wiele pracuje i dlatego chory. Pięć godzin lekcji dziennie, i to z takimi jak my łobuzami, do tego jeszcze godzina lekcji gimnastyki i dwie godziny w szkole wieczornej, to znaczy za mało spać, jeść dorywkami tylko i wytężać siły od rana do nocy, co mu też zrujnowało zdrowie, tak mówi moja matka.
Zaczekała mama na mnie w bramie tego domu, a ja poszedłem sam na górę. Na schodach spotkałem tego czarnego brodacza, Coattiego, co to zawsze swoim uczniom grozi, a nigdy ich nie karze. Spojrzał na mnie srogimi oczyma i jak lew ryknął swoim grubym głosem odpowiadając na moje powitanie. Mimo tego żartu jednak nie roześmiał się wcale. Ja za to śmiałem się jeszcze pociągając dwonek na czwartym piętrze; ale spoważniałem natychmiast, kiedy służąca wprowadziła mnie do ubogiego, wpółciemnego pokoju, w którym leżał mój nauczyciel. Leżał na niewielkim łóżku żelaznym, był blady, z zarośniętą brodą. Kiedym wszedł, podniósł rękę do