Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/231

Ta strona została przepisana.

na obiad i w ogromnym żelaznym saganie grzała się woda. Pancewiczowa, w chustce po chłopsku na głowie zawiązanej, bosa, w wielkim fartuchu, jak wicher krzątała się i szumiała po kuchni, obiadu doglądając i bieliznę do prania przygotowując. Salusia, z założonemi na piersiach rękoma, czas jakiś przy maszynie wyprostowana stała, nieruchomemi oczyma z pod brwi ściągniętych przed siebie patrzyła, aż donośnym i cieńszym jakoś, niż zwykle, głosem, nie patrząc na siostrę, przemówiła:
— Wiesz, Kazia? Ja za tydzień ślubu z Cydzikiem nie wezmę.
Jakby gwałtownie szumiący wicher nagle ustał, tak cicho zrobiło się w kuchni. Pancewiczowa, z balią w rękach, jak wryta stanęła.
— A toż dla jakiej przyczyny? — po chwili milczącego osłupienia zapytała.
— Dla tej, że nie chcę — jeszcze donośniej i cieniej odparła Salusia.
Pancewiczowa balię ze stukiem na ziemię postawiła.
— At, — zaśmiała się, ale zgryźliwie — myślałam, że już rozumu nabrałaś, a ty jak byłaś głupia, tak i jesteś! Nie chcę! nie chcę! Święty Boże, czego tu nie chcieć? Może młodego chłopca z pięknej familii i jak kot marcowy w tobie zakochanego? Może dziedzictwa takiego, na jakim ledwie która szlachcianka siedziała? Może tego zdwojonego posagu, którym ciebie braciszek, z krzywdą innych sióstr, równie rodzonych, obdarza!
— Ja jego o to nie prosiłam i Kazia niech mi tego nie wymawia, bo wezmę, wszystko wam w oczy cisnę i — bywajcie! na Berdyczew do mnie drobnemi literkami pisujcie!
Z podniesionego i bardzo cienkiego jej głosu, wyprostowanej postawy i oczu błyskawice ciskających, widać było, że porywała ją nieprzezwyciężona ochota do kłótni. Pancewiczową wcale też łatwo było ochotą taką